Chyba narodził się nowy gatunek w polskim dziennikarstwie - publicystyka stoczniowa. Od morza do Tatr zaroiło się w prasie
od stoczniowych artykułów i komentarzy, a w redakcjach od fachowców od produkcji okrętowej. Ten wydziwia, że kabaret, bo przesuwają się terminy zapłaty za polskie stocznie. Tamten, że skandal, bo sprzedaż
była pewnie wiązana z kontraktem gazowym. Jeszcze inny oburza się, że nie zna inwestorów, którzy stoją za katarskim funduszem inwestycyjnym. Jakby pisali o historiach szpiegowskich, a nie o
najzwyczajniejszych w gospodarce wydarzeniach.
Normalne jest również to, że ludzie nie spieszą się, aby płacić za marny towar. Nawet jeśli śpią na petrodolarach jak Arabowie. Nie oszukujmy się: będzie
większym dziwem, jeśli ten przelew stoczniowy wpłynie do 31 sierpnia, niż przeciwnie. A jeśli wpłynie, to będzie oznaczało jakiś rodzaj sprzedaży wiązanej, bo samych stoczni dzisiaj nikt na świecie nie
kupuje. Zrozumiałe, skoro nie ma zamówień na statki, gdyż w kryzysie nie ma czego wozić po morzach.
I jeszcze jedno: marketingowe rozgrywanie stoczniowej sprawy przez ekipę Tuska jest irytujące, ale
akurat w tym przypadku nam - w Szczecinie - nie wypada zanadto narzekać. Interes wiązany bowiem oznacza, że polscy podatnicy w jakiejś formie dołożą do sprzedaży szczecińskiej firmy.