Wczoraj minął drugi termin wpłacenia przez katarskich inwestorów pieniędzy za stocznie w Szczecinie i Gdyni.
Katarczycy mieli czas do północy. Na kilka godzin przed upływem terminu nadzieje na pozytywny finał transakcji były coraz mniejsze.
Kilka dni temu Ministerstwo Skarbu Państwa zapewniało, że ma
czarno na białym - 17 sierpnia jest datą końcową całej transakcji. Premier Tusk zapowiedział natomiast, że jeśli inwestor nie dotrzyma kolejnego terminu, to minister skarbu Aleksander Grad pożegna się ze
stanowiskiem.
Do chwili zamknięcia numeru "Kuriera" pieniądze nie zostały przekazane.
- Na razie żadnych sygnałów. Czekamy wszyscy - stwierdziła Katarzyna Gospodarek z Polskich Stoczni SA.
Całą sytuacją zdziwieni byli związkowcy ze szczecińskiej stoczni.
- Czekamy do ostatniego momentu. Ale nie wiem, jak można to wszystko traktować, w jakich kategoriach. Takie zachowanie inwestora
jest bardzo niepokojące. Chodzi przecież o kilka tysięcy osób... - mówi Krzysztof Fidura, przewodniczący stoczniowej Solidarności.
Dodaje, że nie mają żadnych informacji ze strony rządu.
- Na cud
jakiś czekają? Być może pieniądze wpłyną za pięć dwunasta. Tylko, że to wszystko było przygotowywane od kilku miesięcy. Co potem, czego można oczekiwać? - pyta Fidura.
Sytuacją nie byli za to
zaskoczeni politycy.
- Dokładnie to zapowiadaliśmy. Ale to żaden powód do satysfakcji. Niepotrzebnie rozbudzono nadzieje stoczniowców oraz pracowników firm okołostoczniowych.
Zapowiedzi rządu prysły
jak bańka mydlana. A to może się skończyć ludzkimi tragediami - powiedział poseł Joachim Brudziński (PiS).
- Obawiam się, że realizuje się czarny scenariusz, i że wszystkie działania ministra Grada
i premiera Tuska były polityczną wydmuszką szykowaną pod eurowybory. Zagrano na nosie kilku tysiącom osób. Miejmy jednak nadzieję, że do północy sytuacja się zmieni - mówił wieczorem poseł Bartosz
Arłukowicz (Lewica).
W maju tego roku katarski inwestor Stichting Particulier Fonds Greenrights zakupił główne części stoczni Gdynia i Szczecin. Ma zapłacić prawie 400 mln zł. Pieniądze za stocznie
miały zostać wpłacone 21 lipca. Ale wtedy pojawił się jednak list Szczecińskiego Stowarzyszenia Obrony Stoczni. Zawiązało się ono w ubiegłym roku i reprezentuje prawie 1600 udziałowców spółki Stocznia
Szczecińska Porta Holding, na majątku której powstała Stocznia Szczecińska Nowa. Autorzy listu twierdzili m.in., że stocznia w Szczecinie mogła być pralnią brudnych pieniędzy. Według resortu skarbu list
spowodował, że Katarczycy poprosili o przesunięcie terminu zapłaty do 17 sierpnia. Choć zarzuty stowarzyszenia nie znalazły potwierdzenia.
SOS nie zamierza jednak złożyć broni.
- W międzyczasie
wysłaliśmy kolejny list, w którym odpowiedzieliśmy na kolejne pytania Katarczyków dotyczące przejęcia majątku stoczni. I nadal będziemy podejmować działania, aby go odzyskać. Bo ten majątek ma
właściciela, jest nasz - akcjonariuszy - stwierdził Lech Wudrzyński, przewodniczący stowarzyszenia.
Według premiera Tuska rząd jest przygotowany na niedotrzymanie umowy przez inwestora. W takim
przypadku straci on wadium, a majątek stoczni zostanie sprzedany w trybie upadłościowym.