W przedostatnim dniu lipca NIK opublikowała raport o stoczniach, który media mainstreamowe omówiły tylko
częściowo, bo przeczytały go w formie bryku dla prasy. Tego typu dokumenty studiuje się trudniej niż III część "Dziadów", ale tylko obcowanie z oryginałem prowadzi do jego zrozumienia.
NIK,
podobnie jak pierwsi wydawcy Mickiewicza, jest ograniczona cenzurą, nie wspominając o jej biurokratycznej metodyce. Niektórych informacji i ocen trzeba więc szukać między wierszami.
Wybrana przez
nas subiektywnie najważniejsza sprawa dotyczy nierealności planów prywatyzacji największych stoczni - one nie mogły znaleźć nabywcy nawet w okresie prosperity. W raporcie czytamy, że w latach 2006-2007
Zarząd Stoczni Gdynia "podejmował we współpracy z Ministrem Skarbu Państwa szereg nieskutecznych inicjatyw na rzecz prywatyzacji. Mimo wysłania 84 zaproszeń do rokowań, nie doszło do prywatyzacji: na
zaproszenia odpowiedziały dwa podmioty - pierwszy z uczestników zaoferował kupno wszystkich akcji posiadanych przez Skarb Państwa za 1 (jeden) zł, drugi nie potwierdził dalszego uczestnictwa w
rokowaniach".
Zamiast wyciągnąć z tego faktu biznesowe wnioski i przeforsować je, uprawiano politykę strachu ubraną w ideologiczne szaty. Te fragmenty raportu wydają się być częściowo wyjęte z
ust przesłuchiwanych przez NIK świadków:
"W ocenie NIK istotny wpływ na decyzje kolejnych rządów o utrzymaniu funkcjonowania sektora stoczniowego i kontynuacji budowy statków, miały (...) względy
społeczne oraz historyczne. Przemysł stoczniowy był od 1945 r. jednym z najważniejszych sektorów gospodarki morskiej. O jego pozycji decydowała wykształcona i doświadczona kadra, lokalizacja i tradycje w
produkcji statków (przy zastosowaniu nowoczesnych technologii) oraz jakość wykonania (...).
Społeczeństwo polskie było historycznie związane z morzem i sentymentem darzy przemysł stoczniowy,
którego produkty rozsławiały Polskę w świecie.
Polskie stocznie odegrały też istotną rolę w procesie politycznych zmian ustrojowych w Polsce i w Europie (udział ich załóg był dominujący w
wydarzeniach z grudnia 1970 r., z sierpnia 1980 r. i z sierpnia 1988 r.).
(...) Istotny wpływ miały również względy strategiczne, tj. wola utrzymania wizerunku Polski jako kraju morskiego, o
statusie producenta statków morskich."
Polityczni i biznesowi decydenci żyli więc w wizerunkowo-pamiątkarskiej krainie z Baśni 1001 nocy, natomiast potencjalni inwestorzy musieli zwracać uwagę na
fakt, że stocznie ponosiły straty mimo nielegalnych i LEGALNYCH dotacji. Z powodu sporu z panią komisarz Kroes mówimy tylko o tych pierwszych i tylko te liczymy. Tymczasem do wrzucanych w czarną dziurę
pieniędzy podatników trzeba dodać 252 miliony złotych przyznane w ramach zgodnej z unijnym prawem ustawy o dopłatach do czterech rodzajów statków, które rzekomo nierzetelnie wyceniali Koreańczycy.
Jak podaje NIK, stocznie ubiegały się o dotacje na 46 jednostek, czyli prawie na wszystkie kontenerowce budowane w latach 2005-2007; otrzymały zaś na 28 statków.
Ustawę o dopłatach Sejm uchwalił
entuzjastycznie zgodnymi głosami wszystkich partii jego IV kadencji. Podstawą decyzji były nieprawdziwe informacje o stanie stoczni i nierzetelne prognozy o ich naprawie. Dopłaty zadziałały podobnie, jak
dodatkowe strumienie śniegu włączające się do lawiny. Trudniej ją zatrzymać i zniszczenia są większe.
W sprawie zarządzania stoczniami (art. 231 kk., nadużycie władzy) i jakości informacji
krążących w tym biznesie (art. 297 kk., oszustwo kredytowe) NIK już wcześniej składał dwa zawiadomienia do prokuratury. Oba postępowania umorzono w 2008 roku. I jak podaje najnowszy raport - "nie
przyznając Izbie prawa do zaskarżenia decyzji w sprawie umorzenia".