Kilka tygodni temu ostrzegaliśmy na tych łamach przed kolejnym raportem Komitetu Helsińskiego (Helcom) o
bezpieczeństwie na naszym morzu: "Jeśli niebawem przeczytacie Państwo informację, że na Bałtyku wzrosła liczba wypadków (...) to będzie wiadomość nieprawdziwa". No i raport za 2008 rok pojawił się pod
przewidywanym przez nas hasłem: "Rośnie ilość wypadków w żegludze na Bałtyku". Brzmi to sensacyjnie, więc zostanie w pamięci czytelników i może polityków, jeśli raczą poświęcić chwilę uwagi prasowej
informacji. Trzycyfrowa liczba 135 negatywnych zdarzeń i wzrost o 12% w skali roku też robią wrażenie...
Proszę oderwać się na chwilę od morza i wyobrazić sobie pisany dla Marsjan, podobnie
zatytułowany komunikat o bezpieczeństwie na szosach u Ziemian, najlepiej tych mieszkających w okolicach Skandynawii: "Poważnie wzrosła ilość kolizji samochodowych; co prawda o połowę spadła liczba
zderzeń czołowych, ale znacznie zwiększyła się ilość stłuczek na parkingach i otarć lakieru podczas wjeżdżania do garaży na prywatnych posesjach". Podobna jest zawartość myślowa najnowszego raportu
Komitetu, to znaczy niewielka i niezgodna z tytułami. Najpierw mówi się tam o wzroście liczby kolizji (z 40 na 41), a potem, że liczba "zderzeń między statkami" spadła prawie o połowę w porównaniu z
latami 2005-2006 (chodzi o liczby odpowiednio 30 i 16). Różnica między 41 i 16 to nie są więc żadne kolizje tylko uderzenia w różne obiekty, zwykle portowe, na przykład w nabrzeże podczas cumowania.
Techniczno-prawniczy język morski określa je słowem "kontakt", a Lloyds Register definiuje jako "uderzenie w zewnętrzną substancję, ale inną niż drugi statek lub dno morskie". Helcomowski
raport dodaje, dzieli i mnoży tak ustalone liczby na różne sposoby, podaje procenty przy pomocy kolorowych infografik, ale nic z tego nie wynika! Przede wszytkim nie dowiadujemy się niczego o skutkach
tych wypadków - czy jakiś statek zatonął, ile trzeba było dokować albo złomować, bo koszty ewentualnej naprawy przekraczały ich wartość. Nie dowiadujemy się też o skutkach dla ludzi - czy ktoś zginął albo
czy został poszkodowany. Również klasyfikacja według kryteriów geograficznych jest nie warta funta kłaków. Stwierdza się więc, że "prawie wszystkie wypadki zdarzyły się blisko brzegów albo w portach".
Ale to również nic nie mówi, bo na Bałtyku większość tras żeglugi biegnie blisko brzegów. A samo stwierdzenie wynika z metody pracy polegającej na nanoszeniu pozycji wypadków na mapę o małej skali -
prawie wszystkie kropki dotykają linii oddzielającej ląd i morze. Tymczasem dla rzetelnej oceny bezpieczeństwa kluczowa byłaby informacja, ile spośród 16 prawdziwych kolizji zdarzyło się na morzu, a ile
polegało na otarciu się manewrującego w porcie statku o statek zacumowany. Sami możemy ocenić wagę tylko dziewięciu wypadków, bo szczegółowy wykaz dotyczy tylko zdarzeń związanych z zanieczyszczeniem
środowiska. Na przykład ze statku "Hans" wyciekło 15 litrów płynu hydraulicznego (pytanie obok tematu - ile oleju silnikowego wylewają Polacy do gleby i kanalizacji po jego wymianie w swoich
samochodach?). Przypadek "Hansa" ma w statystyce Helcomu tę samą wagę co kolizja zbiornikowca "Baltic Carrier" w 2001 roku, gdy wypłynęło z niego 2700 ton... Raportowanie rozlewów o skali litrowej
można by sobie darować, bo większość podobnych przypadków udaje się ukryć albo oprzeć o bufet.
Helcom odrzuca zasady analizowania zdarzeń wypadkowych, więc wnioski lądują na manowcach. Nie dajmy
się tam zaprowadzić.