Najważniejsze newsy, to takie, które nie są tajne, ale mimo wszystko zatajone. Opinia publiczna nie została
poinformowana z dostateczną mocą, że lotnictwo Marynarki Wojennej otrzymało w kwietniu dodatkowy statek powietrzny. Niestety, nie wiadomo, czy jest przez to silniejsze. Chodzi o śmigłowiec typu Mi-2
wyprodukowany w 1976 roku (powtarzamy 1-9-7-6) i służący dotychczas w jednostce szkolnej w Dęblinie.
Wiadomość jest raczej zła niż dobra, bo sugeruje, że ze sprzętem latającym Marynarki jest gorzej
niż wynika z oficjalnych enuncjacji. Tymczasem lotnictwo MW stanowi część systemu ratownictwa morskiego i wiadomo, że od kilkunastu miesięcy nie wywiązuje się ze swoich zadań. Dyżur pełni tylko jeden
śmigłowiec, podczas gdy niedawno czuwały dwa rozmieszczone na różnych lotniskach. Mówiąc wprost, gdyby panował u nas porządek - na przykład brytyjski - to urząd odpowiedzialny za ratownictwo ogłosiłby
przetarg i uzupełnił lukę cywilnym śmigłowcem zwycięzcy (w UK tak się już zdarzało). Jednak decydenci prawdopodobnie zakładają, że w najbliższych latach w polskiej strefie SAR nic nie zatonie. A nawet
jeśli zatonie, to oni nie poniosą żadnej odpowiedzialności, nawet politycznej. Takie nauki płyną z wypadku pogłębiarki "Rozgwiazda", gdy media nie potrafiły nazwać rzeczy po imieniu i zawstydzić
sprawców niespiesznego dolotu ratowników. A wina decydentów polega na wyjątkowo niemądrym sposobie traktowania MW przy dzieleniu budżetu. Podstawowym kryterium przy wyborze rodzajów wojska, programów
zbrojeniowych, modernizacyjnych i jak je tam zwał do oszczędzania powinny być ich pokojowe funkcje i obowiązki. To wynika z ustalenia, że w przewidywalnej przyszłości nie grozi nam prawdziwa wojna. Jeśli
więc mamy komuś zabierać środki, to na przykład artylerzystom, ale nie saperom, bo są potrzebni w przypadku klęsk żywiołowych. Z Marynarką Wojenną jest jak z saperami, a nawet bardziej, bo żaden rodzaj
sił zbrojnych nie ma tylu cywilnych obowiązków. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że MW jest raczej organem administracji niż rodzajem wojsk. W niektórych krajach, na przykład w Danii, nazwano rzecz po
imieniu i flota uwolniona od obrony przed radziecko-polskim desantem odciążyła cywilne urzędy. Nie będziemy tu wymieniać cywilnych i policyjnych obowiązków MW, które są zagrożone, bo jest szansa, że
niebawem ktoś nam o nich przypomni. Organizacje międzynarodowe, do których przystąpiliśmy, reagują w skrajnych przypadkach nieudolności swoich członków (przerabialiśmy to właśnie w stoczniach). Bardziej
niepokoi coś innego. Flota, jako jedyny organ państwa ma możliwość przemieszczania jego suwerennego "terytorium" w przestrzeni i przez granice. Dzięki temu okręty służą do uprawiania dyplomacji,
działań promujących kraj, jego sił zbrojnych, gospodarki a nawet kultury. Podczas wizyt w obcych portach okręty zachowują immunitet, pełnią więc rolę "jachtów rządowych" (lub prezydenckich). Ich misje
umacniają prestiż państwa i demonstrują jego "wolę morską" (...będziem ciebie wiernie strzec...). Ponadto, jeśli powstały w kraju bandery, pokazują możliwości jego przemysłu. Znaczenie mają tu
rozmiary i nowoczesność takich "ambasad" - okręty muszą wyglądać godnie i modnie.
W świetle tych obowiązków floty wstrzymanie finansowania budowy korwety, nad którą od 2001 roku trudzi się
Stocznia Marynarki Wojennej, oznacza rezygnację z uprawiania dyplomacji morskiej w niedalekiej przyszłości. Jest to strata, której nie zrównoważy ani 100, ani 1000 pojazdów pancernych typu
Rosomak.