Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

"Solidarność" kolebkę utopiła

Nie, 2009-05-11
Od momentu objęcia przez Tuska rządów najczęściej urządzającą protesty grupą zawodową są stoczniowcy skupieni w "Solidarności". Trudno właściwie dociec, czego się domagają, bo raz żądają tego, a raz całkiem czegoś przeciwnego. Najgorzej zwykle jest, gdy dostają to, czego żądają. Prywatyzujcie, ale ostrożnie Zaczęło się w październiku 2007 r. pod Urzędem Marszałkowskim w Gdańsku. Ponad trzystu pracowników Stoczni Gdańsk paliło opony i puszczało syreny. Domagali się, aby sprzedać ich zakład w całości ukraińskiej firmie I SD Polska należącej do Związku Przemysłowego Donbasu. Manifestowali, bo powzięli podejrzenie, że rząd Tuska, który właśnie nastawał, nie sprzeda. Już w listopadzie ich życzeniu stało się zadość: Ukraińcy stali się większościowym właścicielem zakładu, a w styczniu 2008 r. przejęli nad nim pełną kontrolę. W grudniu 2007 r. na ulice miast mieli wyjść stoczniowcy z Gdyni i Szczecina. W Stoczni Gdynia i w Stoczni Szczecińskiej Nowa zabrakło na pensje. 45 min zł dla gdyńskiej i 50 min zł dla szczecińskiej stoczni wyłożyła Agencja Rozwoju Przemysłu. I stoczniowych spacerów po mieście już nie było. Do wiosny był względny spokój. Zima nie jest dobrym okresem na manifestacje. Wiadomo: "zima wasza, wiosna nasza". W kwietniu 2008 r. kilkadziesiąt osób w Stoczni Gdynia przerwało na jeden dzień pracę przy budowie statku żądając podwyżek. Chcieliby zarabiać tyle, co ich koledzy, którzy wyjechali do Norwegii. Zarząd obiecał związkowcom, że dobrze, ale później. O to, czy Agencja Rozwoju Przemysłu ma jeszcze coś w portfelu, nikt nie pytał. W maju kilkunastu związkowców ze Stoczni Gdynia manifestowało pod kancelarią premiera w Warszawie. Stoczniowcy przywieźli trumnę. Domagali się osobistego zaangażowania Tuska w proces prywatyzacji stoczni w Gdyni i Szczecinie. Tzn., żeby stocznię jak najszybciej sprzedać, ale z drugiej strony "uważać" na jedyną firmę, która zgłosiła się do zakupu, bo nie budzi ona zaufania. Zanim zdążyli wrócić ze stolicy na Wybrzeże, ten jedyny inwestor się wycofał. Czyli w pewnym sensie ich żądanie zostało spełnione. Ratujcie i brońcie W czerwcu 2008 r. ponad 350 związkowców ze Stoczni Gdańsk udało się do Warszawy palić opony, odpalać petardy, blokować ruch uliczny i zabawiać przechodniów. Powód manifestacji: obrona zakładu. (Przed kim? Wszak zakład na ich żądanie po paleniu opon i krzykach został sprywatyzowany!). Żądali też, aby rząd dokonał dokładnego rozliczenia pomocy publicznej przekazanej zakładowi. Tzn. powiedział, że stocznia w Gdańsku dostała tyle, że nie musi zwracać. Także w czerwcu 120 stoczniowców ze Szczecina i 200 z Gdańska i Gdyni przyje-chało do Brukseli. Manifestowali z transparentami, gwizdkami i syrenami. Najpierw wspólnie domagali się od unijnej komisarz, aby złagodziła stanowisko, tzn. pozwoliła dołożyć z budżetu państwa do nieopłacalnej budowy statków, ile tylko będą chcieli. Potem związkowcy z Gdańska pokłócili się ze związkowcami z Gdyni i manifestowali oddzielnie. Poszło o to, że ci z Gdańska nie chcieli, aby ich nowy właściciel - ukraińska ISD - kupił stocznię w Gdyni, a ci z Gdyni chcieli być właśnie Ukraińcom sprzedani. Komisarz Neelie Kroes wysłuchała jednych i drugich, ale trudno powiedzieć, czy coś z tego zrozumiała. W lipcu związkowcy ze Stoczni Gdańsk oflagowali historyczną bramę numer 2 w tej samej intencji, w jakiej kilka dni wcześniej w Brukseli: aby Ukraińcy, którzy kupili stocznię w Gdańsku, broń Boże nie dokupili sobie jeszcze stoczni w Gdyni. I aby nie śrubowali norm pracy. Zagrozili strajkiem. Flagi wisiały do czasu, aż pozrywał je wiatr. Także w lipcu 2008 r. trzy tysiące pracowników Stoczni Szczecińskiej Nowa wy-szło na ulice miasta i chodziło po Szczeci-nie od urzędu do urzędu. Hałasowali trąb-kami, bębnili w puste beczki po oleju. Chcieli, aby ich ratować. Tego, co konkret-nie mieli na myśli pod pojęciem "ratowanie ", nie sformułowali. Dotujcie i spieprzajcie Dzień później przed domem premiera Tuska w Sopocie stoczniowcy z Gdańska wznosili okrzyki: "Spieprzaj, dziadu", "Złodzieje", "Ten rząd musi odejść". W ruch poszły syreny, petardy i świece dymne, co było widowiskowe, bo ulica, na której stoi Tuskowy dom, jest mała. Stoczniowcy domagali się, aby Tusk sprawił z jednej strony, by Komisja Europejska uznała, że pomoc państwa dla stoczni nie była zbyt wielka (KE oszacowała ją na 750 mln zł), a z drugiej strony- dołożył jeszcze 150 mln zł na spłatę zobowiązań. Dodać warto, że po kilku miesiącach rząd dał gdańskiej stoczni te 150 mln zł, czym zachwytu w Komisji Europejskiej nie wzbudził. W Gdyni za to zaniechano palenia opon, gwizdów, petard i świec dymnych. Ok. 2,5 tysiąca pracowników Stoczni Gdynia urządziło marsz z zakładu w kierunku centrum Gdyni. Szli w milczeniu. To był rzecz jasna marsz w obronie stoczni. Tego samego dnia marsz odbył się także w Szczecinie. Dla odmiany w Szczecinie były krzyki. W połowie sierpnia stoczniowcy ze Szczecina i Gdyni chodzili, ale tylko po Szczecinie. I ci ze Szczecina i ci z Gdyni chcieliby tego samego: aby kupili ich Ukraińcy z Donbasu. Domagali się także, aby unijna komisarz dała więcej czasu na decyzję w sprawie restrukturyzacji. Przyspieszajcie jak najwolniej Ci sami pojechali we wrześniu do Brukseli. Ponad 200 demonstrantów ze Stoczni Szczecińskiej Nowa manifestowało, krzycząc. Domagali się, aby unijna komisarz przyspieszyła decyzję w sprawie planów restrukturyzacji. Jeśli do pani komisarz Ne-elie Kroes w ogóle docierają żądania z kolejnych stoczniowych demonstracji, to musi być ona nieźle skołowana - raz ma się wstrzymać, raz przyspieszać. Co ciekawe, pod koniec sierpnia 2008 r. związkowcy ze Stoczni Gdańsk pojechali do Warszawy protestować przed... warszawską siedzibą ukraińskiego właściciela firmy, bo stocznia jest źle zarządzana, a pensje nie rosną. Główny animator stoczniowych zadym, Karol Guzikiewicz ze stoczniowej "S", przyznał, że co prawda jeszcze niedawno klaskał Ukraińcom, ale został oszukany i właśnie przejrzał na oczy. Krótko mówiąc, Ukraińcy powinni pójść sobie z Gdańska, gdzie ich nie chcą, do Gdyni, gdzie na nich czekają. Stoczniowcy ze Szczecina w sile 300 pojechali do Brukseli jeszcze raz w 2008 r., w październiku. Widać spodobało im się miasto. Opanowali jedno z rond ulicznych w centrum i podpalili stos opon. Nie chcą upadłości, nie chcą podzielenia zakładów na mniejsze spółki, chcą, aby ich ktoś kupił. Tymczasem w Stoczni Gdańsk ogłosili, że wolą upadłość, niż żeby ich dalej miała ISD. Odpraw i pracy Gdy w styczniu 2009 r. weszła tzw. specustawa stoczniowa (de facto likwidująca stocznie w Gdyni i Szczecinie, zakładająca wyprzedaż majątku po kawałku i wypłatę odszkodowań dla zwalnianych stoczniowców do 60 tys. zł), ponad stu pracowników Stoczni Gdynia rozpoczęło modlitwę różańcową w intencji ratowania zakładu. Organizatorem tej akcji była "Solidarność" Stoczni Gdynia. Jednocześnie okazało się, że prawie wszyscy stoczniowcy z Gdyni i Szczecina chcą odejść z pracy i wziąć odszkodowania. W marcu jednak związkowcy ze stoczni w Gdyni i Szczecinie wysłali list otwarty do unijnej komisarz i Donalda Tuska, aby jednak pozwolili obu stoczniom nadal działać i żeby można było jeszcze coś zacząć budować. W kwietniu stoczniowa "S" zażądała dla stoczniowców z Gdyni i Szczecina oprócz odszkodowań wynikających ze specustawy jeszcze odpraw. Czyli więcej kasy. Prawnik z Państwowej Inspekcji Pracy ze Szczecina zauważył, że mogłoby to być postrzegane jako nadmierny przywilej. Po jakimś czasie stoczniowcy z Gdańska zmienili zdanie - już nie chcą upadłości, ale ratowania stoczni. Chcą, aby Tusk wpłynął na Komisję Europejską, by nie żądała, od ich właściciela - ukraińskiej firmy ISD - zwrotu publicznej pomocy. Ostatniego dnia kwietnia pojechali tę myśl wyrazić w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki, gdzie - trzeba trafu - Tusk gościł rozmaitych VIP-ów z Europy z Merkel i Barosso na czele. Wyrażanie prośby, aby ich Tusk ratował, skończyło się szpitalem dla kilku policjantów i kilku stoczniowców oraz śmiercią w płomieniach kukły Tuska. Dalsze manifestacje gdańskich stoczniowców zapowiedziane zostały na 4 czerwca w Gdańsku. Bo tym razem do kolebki "S" Tusk zaprosił różnych europejskich VIP-ów na obchody 20. rocznicy obalenia komunizmu. Karol Guzikiewicz, stoczniowiec i związkowiec, tak tą zapowiedzią Tuska wystraszył, że ten gotów przenieść imprezę z Gdańska do Krakowa. My mamy pomysł, co zrobić. Stocznie są nam niepotrzebne. Bo nierentowne. Ale regularne protesty stoczniowców w obronie stoczni, które jak powszechnie wiadomo przyczyniły się do upadku komuny, na świecie stały się elementem folkloru miejskiego i polityki pamięci. Niech więc trwają. Rząd, a właściwie Ministerstwo Kultury powinno wziąć kilkuset stoczniowców-związkowców na etaty, wyznaczyć im harmonogram i dawaj... Szkoda by było, aby kiedyś te protesty miały zniknąć z ulic. Komu to zawadza, że pokrzyczą i puszczą trochę petard? Gościom też się spodoba. Na pewno. -------------------------------------- Upadek stoczni Zapaść przemysłu stoczniowego to dotkliwa porażka polskiej gospodarki i przede wszystkim wielki dramat tysięcy pracowników stoczni i zakładów kooperujących. Według historii oficjalnej stocznie jako kolebka "Solidarności" przodowały w obaleniu socjalizmu i przywracaniu kapitalizmu. O ironio padły ofiarą swojego historycznego sukcesu. Nie było to nieuchronne. Polska posiadała i wciąż jeszcze posiada ważny atut w konkurencji kapitalistycznej - względnie niskie koszty pracy. Dawało to szansę przemysłowi stoczniowemu. Została ona wspólnie zmarnowana przez wodzącą rej w załogach solidarnościową koterię związkową i władające stoczniami posolidarnościowe rządy. Koteria związkowa latami tumaniła załogi mitem "kolebki" i zamiast pasującej do nowych czasów kultury rachunku ekonomicznego hołubiła wytrenowaną w walce z komuną kulturę protestu i wymuszania dotacji z budżetu. Rządy zaś (eseldowskie także) szły na to bądź z tchórzostwa i braku wyobraźni, bądź dlatego, że wolały zajmować się lustracją niż restrukturyzacją. Dzisiaj skazanym na bezrobocie stoczniowcom związkowa koteria solidarnościowa proponuje po staremu zadymę, palenie opon i bójkę z policją, a jej rządowa siostrzyca radosne świętowanie dwudziestolecia zwycięskich wyborów. Obie propozycje jednakowo marne. L.
 
Waldemar Kuchanny
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl