Dziś zostanie ogłoszony pierwszy przetarg na sprzedaż majątku Stoczni Szczecińskiej Nowej. Najwięcej emocji w weekend
wzbudzała jednak sprawa senatora PO, który brał udział w pracach nad stoczniową specustawą i jest współwłaścicielem firmy wybranej do jej realizacji.
Po zatwierdzeniu przez prezesa Agencji Rozwoju
Przemysłu planów sprzedaży Stoczni Szczecińskiej Nowej i Stoczni Gdynia dzisiaj mają być ogłoszone przetargi na sprzedaż ich majątku. Od tego momentu inwestorzy będą mieli 8 tygodni na złożenie swoich
ofert. Najważniejsze dziś pytanie: czy do przetargu zgłoszą się inwestorzy zainteresowani zakupem jej majątku i uruchomieniem na nim produkcji?
Ubiegły tydzień przyniósł kilka pozytywnych
wiadomości: do Szczecina przyjechali szefowie norweskiej stoczni Ulstein. Oglądali zakład i spotkali się z prezydentem miasta. Są oni zainteresowani budowaniem w Szczecinie kadłubów i częściowym
wyposażaniem statków do obsługi platform wiertniczych. Z nieoficjalnych informacji wynika, że w stoczni byli też przedstawiciele Mostostalu Siedlce, który myśli o produkowaniu tu konstrukcji stalowych,
także inwestor z krajów arabskich i Holandii. W gronie zainteresowanych pozostaje też Mostostal Chojnice. Minister skarbu państwa Aleksander Grad powiedział w Radiu PIN, że do Polski przyjeżdża wielu
zagranicznych przedsiębiorców zainteresowanych stoczniowymi przetargami. Liczy on także na udział w nich polskich firm.
Zdaniem Jacka Kantora, szefa S 80 w SSN, pierwszy przetarg może jednak
nie wyłonić inwestorów.
- Są zainteresowani, ale nie wiadomo, czy na tyle, żeby od razu złożyć ofertę. Być może poczekają na licytację, kiedy będą większe możliwości obniżenia ceny - uważa
związkowiec.
W ostatni weekend znacznie więcej niż o przetargach mówiło się o Tomaszu Misiaku, senatorze PO, który jako przewodniczący komisji gospodarki narodowej brał udział w pracach nad
stoczniową specustawą. Jest on równocześnie współwłaścicielem spółki Work Service, która w konsorcjum z doradczą spółką DGA bez przetargu została wybrana przez ARP do realizacji zapisanego w specustawie
tzw. programu zwolnień monitorowanych. W jego ramach odchodzącym z pracy ok. 8 tys. stoczniowcom ma być zapewnione doradztwo i szkolenia zawodowe oraz proponowane oferty pracy. Koszt programu szacuje się
na kilkadziesiąt milionów zł.
Na konferencji prasowej senator Misiak twierdził, że na żadnym etapie nie był zaangażowany w decyzje dotyczące realizacji specustawy ani po stronie konsorcjum
wykonawców, ani po stronie rządowej.
- Firma formalnie nie uzyskuje z tego żadnego zysku. Jedyne co firmy posiadają, to możliwość zwrotu kosztów związanych z administrowaniem budżetem. 90 proc. tego
budżetu jest przeznaczone dla stoczniowców - zapewniał.
W specjalnym oświadczeniu ARP twierdzi natomiast, że proces wyboru wykonawcy, do którego zgłosiło się 9 firm, "był przejrzysty i uczciwy, a
tryb wyboru "z wolnej ręki" jako jedyny pozwalał ARP S.A. na znalezienie usługodawcy w określonym przez ustawodawcę czasie". Jej zdaniem, o wyborze konsorcjum DGA - Work Service zdecydowała m.in.
posiadana wiedza i doświadczenie, potencjał kadrowy, uprawnienia, dobra sytuacja finansowa i znajomość lokalnego rynku pracy.
Te argumenty nie przekonały jednak polityków opozycji, którzy mówią o
konflikcie interesów. Jacek Kurski z PiS podczas sobotniej konferencji prasowej zarzucił PO czerpanie korzyści na wygrywaniu konkursów w ramach stoczniowego programu zwolnień monitorowanych. Zbigniew
Chlebowski, szef klubu PO, zapowiedział, że tę sprawę wyjaśni rzecznik dyscypliny klubu.
Informacje na ten temat oburzyły stoczniowych związkowców.
- Nie można przesądzić, że doszło tu do
nieprawidłowości, ale w 90 proc. podobnych przypadków tak się właśnie dzieje - ocenia Jacek Kantor.