W aulach Państwowej Szkoły Morskiej odbywały się słynne na cały Szczecin bale karnawałowe. Sprowadzano na
nie z Warszawy znaną orkiestrę taneczną Cajmera. Mieliśmy prawo zaprosić na te bale partnerki do tańca. "Szczerytkom" z pobliskiego I LO ze względów wychowawczo-moralnych takich kontaktów dyrektor
zabroniła. Uważaliśmy ten zakaz za skandal.
Tak czas swoich studiów w Państwowej Szkole Morskiej w Szczecinie wspomina kapitan żeglugi wielkiej Alfred Chlebionek. Jest absolwentem pierwszego rocznika
powojennych maturzystów II LO w Szczecinie. Maturę zdawał w 1947 roku. Jak się tu znalazł?
- Wyboru dokonałem jeszcze w moim rodzinnym mieście Mołodecznie. Oczywiście.... dalekie morza i oceany.
Szczecin, miasto portowe, sprzyja rozwijaniu zainteresowań gospodarką morską. Będą stocznie, będzie flota, powstaną polscy armatorzy, uczelnie morskie. Pracy będzie huk - wspominał powody swego
zakotwiczenia w Szczecinie w piśmie wydanym z okazji 60-lecia matury w szczecińskim "Pobożniaku".
42 dni na wschód
Gdy tu przybył, miał za sobą kosz-mar wojny. Jego ojciec - jak wielu
polskich mężczyzn - na początku wojny został aresztowany i bez wyroku osadzony w obozie pracy przymusowej w obwodzie archangielskim. Natomiast on i rodzina wraz z wieloma innymi polskimi rodzinami zostali
deportowani na wschód. Przez Mińsk, Wiażmę, Smoleńsk, Kaługę i Orszę dotarli aż do Uralu - granicy europejsko-azjatyckiej. - Podczas podróży na nielicznych stacjach wolno nam było, pod konwojem, pobrać do
wiader kipiatok - gorącą wodę, a niekiedy kapuśniak - wspomina po latach kpt. ż.w. Alfred Chlebionek. - Dalej przez Omsk, Tatarskaja dotarliśmy do stacji Szczerbakty w Kazachstanie, gdzie nareszcie zdjęto
eskortę specjalnej formacji "Ochra" przeznaczonej do konwojowania aresztantów i osób deportowanych. Podróż trwała 42 dni...
Przed wojną, jeszcze jako uczeń szkoły powszechnej w Mołodecznie
(wschodnia rubież Rzeczypospolitej), był aktywnym członkiem Ligi Morskiej i Kolonialnej. - Już w tamtym okresie ciągnęła mnie jakaś nieodparta siła na morza i oceany. Romantyka podróży morskich pobudzała
wyobraźnię. Śledziliśmy rozbudowę Gdyni, przechowywaliśmy zdjęcia Dworca Morskiego w Gdyni i nowo zbudowanych statków pasażerskich "Piłsudski" i "Batory" - przyznaje.
Alfred Chlebionek
opowiada, że dopiero w 1946 r. Związek Patriotów Polskich podjął starania o repatriację Polaków ze wschodu do kraju. Zwolniono^ aresztowanych za odmowę przyjęcia* obywatelstwa sowieckiego. - I tak już po
ukończeniu "dziesięciolatki" sowieckiej, 16 marca 1946 roku transportem zbiorowym i bez konwojów, wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski - wspomina kapitan. - Jako repatrianci przybyliśmy do
Szczecina 28 maja. Trafiliśmy na dni "Trzymamy straż nad Odrą". Szczecin tonął w gruzach, ale był polski...
Dojrzali przed maturą
Lata w II LO wspomina z wielkim sentymentem i dodaje,
że choć przed nimi dopiero był egzamin dojrzałości, to wszyscy oni byli już bardzo dojrzali latami wojny. - W ławkach zasiedli chłopcy leśni z Armii Krajowej, zesłańcy z Syberii, pionierzy Ziem
Odzyskanych z różnych stron Polski - wymienia.
We wspomnieniach z okazji jubileuszu 60-lecia matury Zbigniew Ochociński wspomina Alfreda Chlebionka wraz ze szkolnym przyjacielem Telesforem Bieliczem:
"Trzymali się zawsze razem i oszczędnie ważyli słowa. Za to intensywnie wsłuchiwali się w odgłosy napływające z nieodległego przecież Bałtyku. Dochodzące do nich odgłosy wodnego żywiołu traktowali jak
zew przyszłości i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Ledwie skończyli pobieranie nauk, a z miejsca czmychnęli na morze, by służyć z marynarskim oddaniem".
Po maturze bowiem obaj kandydowali do
Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni. Z 4,4 tys. kandydatów na dwa ówczesne wydziały: Nawigacyjny i Mechaniczny przyjęto 116 osób. Ich również. Wyniki egzaminacyjne uroczyście odczytał sam kapitan kapitanów
- Konstanty Maciejewicz. Jeszcze przed pierwszym rokiem nowo przyjęci studenci popłynęli w pierwszą podróż szkoleniowo-morską po Bałtyku "Darem Pomorza". Po powrocie do Gdyni czekała ich
niespodzianka. Wydział Nawigacyjny PSM został przeniesiony do Szczecina. Kierował nim kpt. ż.w. Konstanty Maciejewicz. Na siedzibę uczelni przeznaczono budynek przylegający do I LO przy al. Piastów. A.
Chlebionek wspomina, że w aulach Państwowej Szkoły Morskiej odbywały się słynne na cały Szczecin bale karnawałowe. Sprowadzano na nie z Warszawy znaną w owym czasie orkiestrę taneczną Cajmera: - Mieliśmy
prawo zaprosić na te bale partnerki do tańca. "Szczerytkom" z pobliskiego I LO ze względów wychowawczo-moralnych takich kontaktów dyrektor zabroniła. Uważaliśmy ten zakaz za skandal. Dyrektor liceum
żeńskiego Janina Szczerska była nieugięta, wyznawała bowiem zasady moralno-wychowawcze z okresu przedwojennego. Mimo takiej izolacji kilku naszych kolegów wstąpiło później w związki małżeńskie z
absolwentkami tego liceum.
W 1950 r. ukończył studia i na zawsze pożegnał uczelnię w Szczecinie. - Przeszczepiano wtedy wzorce zarządzania flotą handlową ze Związku Sowieckiego. Chodziło o
kontrolowanie całej gospodarki przez upaństwowienie wszystkich firm i przedsiębiorstw, także armatorskich, jak PLO czy PŻM. Z powodów "klasowo podejrzanych" wielu wartościowych marynarzy usunięto
wtedy z pracy na statkach - opowiada. - Po odwilży w 1956 roku rozpoczęty się nieśmiałe zmiany w koncepcji funkcjonowania floty handlowej.
Morski zew
Przepłynął cały świat z rozmaitymi,
także tragicznymi, przygodami. Niemalże przypłacił życiem akcję ratowania rozbitków, kiedy jako starszy oficer płynął na "Narwiku" z Gdyni do Bombaju wokół Afryki. Jedno ze zdarzeń na morzu wspomina
szczególnie: - Gdy jako starszy oficer na statku "Gen. Walter" staliśmy na redzie portu Pernambuco w Brazylii, oczekując na wejście do portu, na redę zawinął "Mickiewicz". Funkcję starszego
oficera pełnił na nim Tolek Bielicz. Zwyczajem morskim młodszy kolega, a on był młodszy ode mnie o niecały rok, składa kurtuazyjną wizytę starszemu. Przybył zatem motorówką pod burtę mojego statku.
Spotkania takie zdarzają się nadzwyczaj rzadko. Oczywiście była lampka wina i długie rozmowy na różne tematy - opowiada kapitan.
- Alfred Chlebionek to kreator własnego życia przez celową i wytrwałą
pracę - wspomina go kolega z klasy Janusz Skrzyszowski, jeden z organizatorów spotkania maturzystów 47.
Kapitan niezupełnie zostawił Szczecin. W stoczni szczecińskiej pracował w nadzorze przy
budowie pierwszego polskiego promu pasażerskiego "Pomerania". Został dyrektorem Zakładu Żeglugi Promowej w kołobrzeskim PŻB. A prywatnie? -W 1951 r. poślubiłem studentkę Akademii Handlowej w
Szczecinie. Mamy dwie córki Karinę, która jest lekarką, i Sylwię, menedżerkę poważnej firmy w USA. Jeden z moich wnuków ukończył Indiana University i kieruje laboratorium w poważnej firmie amerykańskiej.
Drugi studiuje architekturę na Uniwersytecie Warszawskim.
Może kiedyś prawnukowie poczują w genach morski zew i powtórzą wspaniałe podróże kapitana.