Burzliwy przebieg miało sobotnie spotkanie stoczniowych związkowców z szefostwem Agencji Rozwoju Przemysłu i władzami
lokalnymi. Związkowcy obawiają się, że nierozwiązane problemy z bieżąca działalnością zakładu doprowadzą do jego zamknięcia.
W sobotę w Szczecinie spotkał się ze związkowcami Wojciech Dąbrowski, szef
ARP, Roman Nojszewski, prezes Bud-Bank Leasing, który jest zarządcą kompensacji stoczni, oraz przedstawiciele władz lokalnych: wojewoda, marszałek i prezydent Szczecina. Związkowcy liczyli na wyjaśnienie
bieżącej sytuacji ich zakładu, ale nie usłyszeli zbyt wielu konkretów.
- Wszyscy wiedzą, o co chodzi w specustawie, ale ARP nie za bardzo wie, jak do tego dojść - ocenia Krzysztof Fidura,
przewodniczący "Solidarności" w Stoczni Szczecińskiej Nowej. - Problemem jest bieżąca działalność stoczni. Są kłopoty z realizacją obecnych czterech kontraktów na budowę statków. Sytuacja się o tyle
skomplikowała, że od lutego nie ma w stoczni zarządu, który powinien zajmować się produkcją. ARP i zarządca kompensacji to nie są stoczniowcy, którzy by się na tym znali - ocenia związkowiec.
Podczas
spotkania związkowcy dowiedzieli się, że ARP ma problemy z przejęciem potrzebnego do produkcji stoczniowej sprzętu i ludzi ze spółki Porta Transport, gdyż nie może porozumieć się z jej właścicielem - JW
Construction w sprawie ceny. Prezes ARP zapowiedział też, że dziś na terenie stoczni uruchomiony zostanie specjalny punkt konsultacyjny, który ma wyjaśniać wątpliwości związane z programami osłonowymi
zapisanymi w specustawie. Od marca ruszyć mają natomiast specjalne szkolenia dla pracowników stoczni. Prezydent Szczecina Piotr Krzystek ujawnił, że od pewnego czasu są prowadzone rozmowy na temat
przeniesienia na teren stoczni specjalnej strefy ekonomicznej. Daje ona preferencje m.in. podatkowe, które byłyby dodatkową zachętą dla potencjalnych inwestorów zainteresowanych uruchomieniem produkcji na
terenie zakładu.
Zdaniem Krzysztofa Fidury, nierozwiązane bieżące problemy mogą doprowadzić do zamknięcia stoczni.
- Jeśli to wszystko będzie dalej szło tak wolno jak dotychczas, to w terminie danym
przez Unię Europejska - do końca maja, nie uda się sprzedać stoczni. Jeżeli nie będzie produkcji, to nikt nie będzie w stanie zapewnić miejsc pracy dla czterech tysięcy ludzi. Ten problem spadnie na
region i dlatego władze lokalne też powinny coś robić, żeby ratować stocznię. Jeśli nic się nie zmieni, pozostanie nam tylko wyjść na ulice - ostrzega Krzysztof Fidura.