Musimy pokochać ruską rurę.
Gaz będzie docierał do Polski nie tylko rurami, ale i morzem - rząd Donalda Tuska
właśnie ogłosił przyspieszenie budowy gazoportu. Ma być gotowy nie w roku 2013 - jak zapowiadano - tylko rok wcześniej. Media zachłysnęły się newsem. W Sejmie też trwają dyskusje. Posłowie chcą uchwalić
ustawę, która ma pomóc w przyspieszeniu. Ale to tylko propaganda, pic na wodę i kilo kitu. Bo nie mamy czym wozić skroplonego gazu LNG do portu, gdy już go wybudujemy.
O budowie gazoportu słyszymy od
roku 2001. Taki pomysł zgłosił wtedy w Ministerstwie Transportu i Gospodarki Morskiej ówczesny prezes Morskiego Portu Gdańsk Marian Świtek. Sprawa ucichła na kilka lat.
Wróciła za rządów PiS z powodu
antyrosyjskiej obsesji Kaczyńskich. "Bezpieczeństwo energetyczne" było hasłem tylko ciut mniej eksploatowanym niż "układ" i "polityka historyczna". Przez 2 lata rządów Kazimierza
Marcinkiewicza, a potem Jarosława Kaczyńskiego co prawda nie wbito nawet łopaty na budowie terminalu gazowego, ale za to odbyło się kilka debat, w tym naukowe. Zdołano jedynie wybrać miejsce przyszłego
gazoportu - Świnoujście.
Rok temu ustalono też to, skąd mamy gaz sprowadzać - z Kataru.
Po przykręceniu kurka przez Rosjan pojawiło się hasło przyspieszenia budowy. Na nowo odżyła dyskusja na
temat lokalizacji gazoportu - może jednak nie Świnoujście, lecz Gdańsk.
Śledzę wszystko, co się o tym mówi i pisze, przejrzałem archiwa kilku gazet - od roku 2001 do dziś nikt nie zapytał, w jaki
sposób gaz będzie przypływał do naszego portu. Bo chyba nie kraulem... Skąd wziąć gazowce, czyli statki do transportu gazu?
Nie zbudujemy sami. W gazecie "Polska. The Times" z 9 stycznia
2009 r. przeczytałem, że budowa gazoportu jest szansą dla polskich stoczni, które mogą zbudować flotyllę gazowców:
Nieoficjalnie mówi się, że do budowy statków mają być zaangażowane przeżywające
problemy polskie stocznie. Brednia!
Potrzebujemy od trzech do sześciu gazowców. Polskie stocznie ich nie zwodują z dwóch powodów.
Po pierwsze i najważniejsze: nie ma żadnych polskich stoczni,
nie ma więc gdzie budować statków! Tuż po wejściu w życie na początku stycznia specjalnej ustawy stoczniowej zarządy Stoczni Szczecińskiej Nowa oraz Stoczni Gdynia złożyły w Agencji Rozwoju Przemysłu
wniosek o wszczęcie tzw. postępowania kompensacyjnego. To nic innego, jak demontaż zakładu i wyprzedaż tego, co w ogóle da się sprzedać. Kasa ze sprzedaży ma trafić do wierzycieli oraz do skarbu państwa
jako zwrot pomocy publicznej. Podejrzewam, że kasy nie wystarczy; lista wierzycieli obu zakładów ma zostać dopiero ustalona. Podobnie jeszcze nie sporządzono wyceny majątku.
Od pierwszego dnia, kiedy
to było możliwe, w stoczni szczecińskiej wniosek o dobrowolne odejście za odprawą złożyły 3 tysiące stoczniowców. W stoczni gdyńskiej taki sam wniosek złożyły 2 tysiące stoczniowców. Należy oczekiwać, że
skorzystają z tego wszyscy uprawnieni do otrzymania odpraw. Do 31 maja będzie pozamiatane po obu stoczniach.
Stocznia Gdańsk od ponad roku należy do ukraińskiego koncernu metalurgicznego. Ukraińcy
oczekują, że Tusk jeszcze im dołoży do interesu 150 min zł. Coś tam dłubią przy dwóch statkach zakontraktowanych jeszcze przez poprzednie kierownictwo stoczni z nadania Kaczyńskich i wzdychają, aby jak
najmniej na tym stracić. Niedługo w stoczni zostanie tylko jedna pochylnia, bo Komisja Europejska zażądała, aby zamknąć dwie z trzech. O budowie gazowców nikt tam nie myśli. Raczej o tym, jak przetrwać. A
także o szykowanych masowych zwolnieniach załogi. Zdaniem speców od przemysłu okrętowego Stocznia Gdańska prędzej czy później - ale raczej prędzej - będzie uprzątnięta, podobnie jak stocznie w Szczecinie
i Gdyni.
Po drugie: nawet gdyby wszystkie polskie stocznie istniały, to by nie zdołały zbudować gazowców, bo to przerasta ich możliwości technologiczne. W latach 70. w polskich stoczniach budowano
małe gazowce do 50 tys. DWT. Jeśli poważnie rozważać budowę gazoportu, to potrzebne nam są minimum trzy po 120 tys. do 150 tys. DWT. Są to statki bardzo złożone w budowie, z wykorzystaniem najnowszych
technologii inżynieryjnej i elektronicznej.
Konstrukcja gazowców i technologia wytwarzania materiałów potrzebnych do ich budowy jest przedmiotem licencji. Udziela jej się tylko tym stoczniom, które
spełniają wysokie wymagania technologiczne i bezpieczeństwa. Od lat 90. polskie stocznie nie mają takiej licencji.
Nie zbudują inni. Skoro nie wybudujemy gazowców sami, to może wybuduje je
nam ktoś inny? Takie statki bu-duje na świecie zaledwie kilka stoczni. Jedna w Chinach, trzy w Korei Południowej i cztery w Japonii. W Europie gazowce ostatnio budowali Finowie w stoczni Kvaerner Masa,
ale przerwali produkcję, bo była za droga.
Budowa gazowca - statku skomplikowanego i trudnego w wykonaniu - trwa jakieś dwa, trzy lata od złożenia zamówienia. Trzeba na nie czekać w kolejce - też dwa,
trzy lata. Fachowcy z przemysłu stoczniowego mówią, że gdyby dziś rząd złożył zamówienie w Japonii, Chinach lub Korei, to pierwszy gazowiec dotarłby do Polski najwcześniej w roku 2015. Pomijając już
pytanie, czy rząd ma na to pieniądze (jedna jednostka kosztuje co najmniej 200 min dolarów), to nie może składać zamówień, ponieważ nie ma jeszcze projektu technicznego gazoportu. Takie statki budowane są
bowiem pod konkretne kontrakty (gdy gaz jest jeszcze w ziemi) i konkretne terminale. Upraszczając: rura ze statku musi pasować do rury w porcie.
Nie pożyczymy. Z tego samego powodu nie
możemy planować wypożyczenia gazowców albo kupienia ich z drugiej ręki. Gdyby gazoport już stał albo przynajmniej gdyby było wiadomo, jak ma wyglądać, to można by się starać o wypożyczenie odpowiednich
statków. A tak trzeba czekać...
Problemem, choć mniejszym, może też być skompletowanie załogi, która będzie potrafiła pływać gazowcem i obsługiwać go w portach załadunkowych i wyładunkowych.
Na
szczęście Rosja znowu gaz puściła i temat dywersyfikacji i budowy gazoportu przyschnie do kolejnego przykręcenia kurka. A potem znów podyskutujemy.