Rozmowa z Janem Jankowskim, prezesem Polskiego Rejestru Statków
- Dlaczego Polski Rejestr Statków
zdecydował się na przyznawanie nowej nagrody Neptuna, która jest wyróżnieniem dla armatorów dbających o bezpieczeństwo żeglugi i ochronę środowiska?
- Chodzi tutaj przede wszystkim o podkreślenie
znaczenia dobrej współpracy między nami a armatorami. Wykonujemy przeglądy na statkach raz do roku, a co dwa lata są robione bardziej gruntowne przeglądy. Tymczasem armator eksploatuje je przez cały czas.
Bez współpracy z nim nie jesteśmy w stanie w pełni spełniać naszej roli, którą jest zapewnienie bezpieczeństwa. Trzeba pamiętać, że statek jest ogromnym obiektem, który dysponuje bardzo skomplikowanym
wyposażeniem. Zdecydowaliśmy się na przyznawanie takiej nagrody, żeby nie tylko armatorzy, ale też całe środowisko morskie zdawało sobie sprawę, że bezpieczeństwo można zapewnić tylko w ramach regularnej
współpracy z nami. W eksploatacji statków występują trudne sytuacje, jak kolizje czy wejście na mieliznę, i wtedy, gdy bezpieczeństwo jest zagrożone, widać dopiero efekty tej współpracy.
-
Dlaczego pierwszym armatorem uhonorowanym statuetką Neptuna została Polska Żegluga Morska?
- Flota PŻM jest w dobrym stanie technicznym. Statki nie są zatrzymywane przez Port State Control. Poza
tym jest to nasza największa flota i mamy z nią najwięcej do czynienia. To nie znaczy jednak, że inni polscy armatorzy są gorsi. Starają się oni przestrzegać dobrej praktyki morskiej i w następnym roku tę
nagrodę przyznamy komuś innemu.
- Jak pan ocenia poziom bezpieczeństwa na statkach polskich amatorów?
- Jest on dobry. W zeszłym roku zatrzymania naszego statku nie odnotowano w żadnym z
trzech światowych porozumień, które zbierają informacje na ten temat w portach. Inspektorzy Port State Control sprawdzają jednak statek zgodnie ze swoimi wytycznymi, a prawdziwy obraz problemów z jego
bezpieczeństwem widać dopiero, gdy wydarzają się awarie, uszkodzenia czy zatonięcia statków na skutek ich złego stanu. Ta statystyka jest najlepszą informacją. Takich przypadków w naszej flocie nie ma.
Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że morze ma charakter losowy. Na przykład "Estonia" zatonęła po 14 latach eksploatowania. Ta tragedia wynikała z tego, że prom miał za słabe urządzenia mocujące
furtę dziobową. Dopiero jednak po tak długim czasie pływania natrafił na takie warunki pogodowe i taki układ falowy, że w ich efekcie doszło do katastrofy. Morze jest bardzo niebezpieczne i zawsze coś się
może na nim zdarzyć. Nawet w ustalanych przez PRS i Międzynarodową Organizację Morską (IMO) standardach bezpieczeństwa przyjmujemy, że prawdopodobieństwo zatonięcia statku wynosi 10:-8. Jest więc bardzo
niskie, ale nadal istnieje.
- Dlaczego w ostatnich latach zmieniają się wymogi bezpieczeństwa na statkach?
- W ostatnich 25 latach na morzach zatonęło 460 masowców. Wraz z nimi zginęło
ponad dwa tysiące, członków załóg. Do tego dochodzą katastrofy promów, zbiornikowców. Dlatego IMO, w której stowarzyszone są rządy poszczególnych państw, zdecydowało się coś z tym zrobić. Dotychczas
działo się tak, że w reakcji na katastrofy i uszkodzenia statków opracowywano opisowe standardy, które mówią, co konkretnie należy zrobić. Jest to jednak błąd. W ten sposób reaguje się tylko na ten
konkretny przypadek. Tymczasem zawsze pojawią się wydarzenia, których on nie będzie obejmował. Dlatego zaczęto posługiwać się metodami dedukcyjnymi. Przewiduje się różne możliwości zatonięcia statku i na
ich podstawie ustala się standardy. Polski Rejestr Statków w imieniu polskiego rządu bierze udział w opracowywaniu tych nowych standardów. One będą nieporównywalnie lepsze od tych dotychczasowych.
Zawierają w sobie bardzo wiele informacji zrozumiałych np. dla projektanta statków i nie nakładają na niego jakichś więzów. Dają mu duże pole manewru, którego podstawowym wyznacznikiem jest niskie
prawdopodobieństwo zatonięcia statku. Pozostałe parametry można tu dowolnie dobierać. W klasyfikacji statków pracuję 33 lata i jestem pod wrażeniem efektów, które można uzyskać przy użyciu tych metod.
- Obecny kryzys gospodarczy w szczególny sposób dotyka armatorów. Czy nie obawia się pan, że część z nich zacznie ograniczać koszty, oszczędzając na bezpieczeństwie, co odczuje także PRS?
- Myśmy się tego początkowo przestraszyli. Nasza główna flota to masowce i jesteśmy w nich światowymi ekspertami. Okazuje się jednak, że w obecnej sytuacji armatorzy od nas nie odchodzą. Jeśli nawet
część statków zostanie postawiona na kotwicy czy sprzedana, to jakoś to przetrzymamy. Najważniejsze jest dla nas, że współpracujemy zarówno z polskimi, jak i zagranicznymi armatorami, i bierzemy udział w
tworzeniu światowych standardów bezpieczeństwa. Dzięki temu zdobywamy niezwykle cenną reputację. Pod względem wielkości jesteśmy 11. na świecie towarzystwem klasyfikacyjnym.
Myślę, że ten kryzys
wpłynie przede wszystkim na te największe instytucje, które mają kontenerowce. Ostatnio to przede wszystkim właśnie ich dotykają problemy, a rynek masowców trochę się ruszył. Nie boimy się więc obecnej
sytuacji, bo przez lata się nauczyliśmy, jak sobie radzić w kryzysowych momentach.
- Dziękuję za rozmowę.