Stoczniowcy, którzy w piątek w obronie swojego zakładu manifestowali na ulicach Szczecina, jutro jadą się spotkać
z premierem Tuskiem. Zapowiadają, że jeśli nie usłyszą konkretnych informacji na temat ratowania stoczni, w tym tygodniu zorganizują demonstrację w Warszawie.
Organizatorzy piątkowej demonstracji
deklarowali, że we wtorek pojadą manifestować na ulicach Warszawy. Tak się jednak nie stanie, gdyż z kancelarii premiera dotarło zaproszenie na spotkanie.
- Akcja została zawieszona, gdyż w
poniedziałek mamy się spotkać w sprawie stoczni z premierem Tuskiem. Jeśli jednak nie dowiemy się niczego konkretnego, zorganizujemy demonstrację w Warszawie - zapowiada Jacek Kantor, przewodniczący
"Solidarniości 80" w Stoczni Szczecińskiej Nowej.
Potwierdza to też Mieczysław Jurek, przewodniczący zachodniopomorskiej "Solidarności". - Chcemy zapytać premiera, czy wykorzystał swoją
pozycję, żeby uniknąć prywatyzacji stoczni przez upadłość. Chcemy też poskarżyć się na ministra skarbu Aleksandra Grada, gdyż niektóre jego działania nie przyniosły dobrych efektów - zarzuca
przewodniczący.
W piątek stoczniowcy przeszli spod bramy swojego zakładu pod Urząd Wojewódzki. Przed wejściem podpalili opony. Strzeliły petardy i race dymne.
- Obiecaliśmy, że to nie będzie
wędrówka pań robiących na drutach - mówił Mieczysław Jurek. - Premier musi jechać do Brukseli, musi tam rozmawiać. Co robią politycy? Nie interesuje nas, że nie potrafią się na poziomie Unii dogadać.
Delegacja stoczniowców poszła do gabinetu wojewody, którego poinformowała o proteście planowanym w Warszawie. Niespodziewanie jeden ze stoczniowców - monter rurociągów okrętowych Zbigniew Wysocki,
oświadczył, że rozpoczyna protest głodowy w gabinecie wojewody. Miał go zakończyć dopiero po przyjeździe premiera do Szczecina. Jak podało Biuro Prasowe Wojewody, mężczyzna został przebadany przez
lekarzy. Stwierdzili, że ma on problemy zdrowotne i zalecili mu badania w szpitalu. Nie zgodził się na to i wieczorem wyszedł z urzędu w towarzystwie lekarzy i policji, a następnie odjechał spod budynku
prywatnym samochodem.
Bezpośrednim powodem demonstracji było zapowiedzenie przez unijną komisarz Neelie Kroes, że zarekomenduje ona negatywną decyzję w sprawie programów restrukturyzacyjnych stoczni.
Oznaczałoby to konieczność zwrócenia przez stocznię udzielonej jej pomocy publicznej i upadłość zakładu. W piątek pojawiło sie jednak kilka pozytywnych informacji w tej sprawie. Wojewoda zachodniopomorski
Marcin Zydorowicz, poinformował, że armatorzy, z którymi zarząd stoczni renegocjuje nierentowne kontrakty na budowę statków, zgodzili się dopłacić do nich około 100 mln zł. W efekcie dodatkowa pomoc
publiczna dla stoczni, która nie podoba się Komisji Europejskiej, zmniejszyłaby sie z 400 do 300 mln złotych.
Piotr Krzystek, prezydent Szczecina, powiedział, że Mostostal chce zrealizować przygotowany
przez siebie program restrukturyzacyjny stoczni, nawet gdyby ona upadła. Jonathan Todd, rzecznika KE ds. konkurencji, stwierdził natomiast, że analiza stoczniowych programów restrukturyzacyjnych ciągle
trwa i żadne, nawet wstępne decyzje, nie zostały jeszcze podjęte.