Nie zanieczyszczenie wody, ale przełowienie i niszczenie siedlisk organizmów żywych to największe zagrożenia dla Bałtyku.
Takie wnioski padły w czasie niedawnej międzynarodowej dyskusji, poświęconej zagrożeniom dla Bałtyku.
Zdaniem prof. Krzysztofa Skóry z Uniwersytetu Gdańskiego (tegorocznego laureata przyznawanego przez
Szwedów tzw. Bałtyckiego Nobla), zanieczyszczenia są dopiero na 4. miejscu, jeśli chodzi o czynniki degradujące morze. 0 wiele bardziej Bałtykowi szkodzą: niszczenie i zagłada siedlisk organizmów żywych,
przełowienie oraz nadmierne użyźnienie. Zbiegło się to z informacją, że według inspektorów Unii Europejskiej, polscy rybacy przekroczyli tegoroczny limit połowów dorsza o niemal 100%. Zamiast 12 tys. t,
do końca czerwca wyłowili prawie 20 tys. t.
Kolejnym zagrożeniem jest inwazja obcych gatunków, których w Bałtyku jest już ok. 100. Najmniej zaś należy się obawiać skutków globalnych zmian klimatu.
Efekty wszystkich tych działań stają się coraz bardziej widoczne. Jest coraz mniej ryb, a na kąpieliskach częściej pojawiają się toksyczne sinice.
Ponadto szwedzkie media, powołując się na badania
naukowców, poinformowały, że aż 7, spośród 10 największych martwych rejonów w morzach świata, znajduje się właśnie w Bałtyku. Zajmują obszar ponad 42 tys. km2. Zdarzają się jednak lata, gdy ich po-
wierzchnia zwiększa się czasowo do 100 tys. km2, m.in. za sprawą mniejszego dopływu wód z Morza Północnego, wysokich temperatur oraz niewystępowania sztormów, po-wodujących mieszanie się i dotlenianie
wód. Obszary te znajdują się w: cieśninach Skagerrak i Kattegat, rejonie wyspy Gotlandia, centralnej części Zatoki Ryskiej, Zatoce Fińskiej, Zatoce Botnickiej oraz na wodach w pobliżu archipelagu fińskich
Wysp Alandzkich.
Podstawową przyczyną powstawania martwych rejonów morza jest napływ związków azotu i fosforu emitowanych głównie przez rolnictwo oraz miasta. Także zmiany klimatyczne (wzrost
temperatury, mniej opadów itp.) wywierają znaczący wpływ.
Warto przypomnieć, że na początku XX w. powierzchnia rejonów Bałtyku wynosiła ok. 10 tys. km2. Ponadto, jedynie 6% Morza Bałtyckiego jest
objęte ochroną, podczas gdy do 2010 r. obszary ochronne powinny stanowić 10% powierzchni morza, a długoterminowo - 30%.
Plany ratowania Bałtyku, czyli "Bałtycki plan działania", nakreślone w
ub.r., na konferencji państw nadbałtyckich, w Krakowie, przewidują ograniczenie, w 2016 r., powierzchni takich stref do 30 tys. km2. Deklaracja przewiduje także, że do 2021 r. Bałtyk osiągnie tzw. dobry
stan ekologiczny. Projekt, przyjęty przez przedstawicieli rządów Polski, Finlandii, Szwecji, Estonii, Łotwy, Litwy, Niemiec, Rosji i Danii oraz przedstawiciela komisarza Unii Europejskiej ds. środowiska,
koncentruje się na zapobieganiu eutrofizacji (nadmiernemu dopływowi substancji odżywczych), ograniczeniu dopływu substancji niebezpiecznych, zapewnieniu przyjaznego dla środowiska transportu morskiego i
ochronie bioróżnorodności.
Kraje, które przystąpiły do programu, mają czas do końca 2009 r., na zweryfikowanie danych dotyczących emisji zanieczyszczeń odprowadzanych do morza i opracowanie narodowych
programów działań. Następnie, ruszą konkretne projekty ekologiczne. Brak wykonania zobowiązań, nie będzie jednak karany. Jak zaznaczyli sygnatariusze programu, będzie on funkcjonował na zasadzie
rekomendacji, czyli "moralnych i częściowo prawnych zobowiązań poszczególnych krajów", a państwa nierealizujące zapisów planu, będą "wytykane" przez innych. I dlatego, zdaniem ekologów, program
ten nie chroni Bałtyku. Głównym zarzutem jest właśnie zasada dobrowolności.
- Nie wierzymy, że kraje nadbałtyckie, same z siebie, dobrowolnie, poniosą koszty finansowe i społeczne ratowania
Bałtyku. Uważamy, że wszelkie zapisy planu powinny być obligatoryjne - wyjaśniał Jacek Winiarski, rzecznik Greenpeace Polska.
Tym bardziej, że Bałtyk jest jednym z najbardziej zatłoczonych mórz świata.
Natężenie ruchu stale rośnie. Szacuje się, że w ciągu najbliższych 80 lat, liczba poruszających się tam statków wzrośnie aż o 80%. Intensyfikacja transportu może mieć więc groźne konsekwencje, szczególnie
w przypadku kolizji statków przewożących niebezpieczne substancje, a zwłaszcza ropę naftową.
Polska jest jednym z największych trucicieli Bałtyku, odprowadzając do morza 40% fosforu i 20% azotu
ponad normę. Stanowi to główną przyczynę eutrofizacji Bałtyku. Przejawem tego jest właśnie zakwitanie sinic.
Międzynarodowa organizacja ekologiczna WWF (World Wildlife Fund) sporządziła nawet ranking,
dotyczący ochrony Bałtyku przez leżące nad nim kraje. Oceniano działania 9 państw, w 5 kategoriach: eutrofizacja, nadmierny ruch statków, przełowienie, utrata różnorodności biologicznej i zatrucie wód
morskich niebezpiecznymi substancjami pochodzenia przemysłowego.
Polska plasuje się w zestawieniu w połowie tabeli. Aż w trzech, z pięciu kategorii, otrzymaliśmy najniższe z możliwych noty. Są to takie
obszary jak: przełowienie, eutrofizacja i transport morski. Stosunkowo lepiej wypadamy w kategorii ochrony bioróżnorodności Bałtyku. Dostateczną ocenę otrzymaliśmy również w zakresie ochrony morza przed
emisją niebezpiecznych substancji chemicznych.
- To zdumiewające, jak mało nadbałtyckie kraje wykazują zaangażowania w ochronę morza. Wszystkie państwa regionu czerpią niezliczone korzyści ze swojego
położenia nad Bałtykiem. I jednocześnie, z niezrozumiałych względów, prowadzą krótkowzroczną politykę, która prowadzi wprost do uśmiercenia tego morza - uważa Paweł Średziński z WWF
Polska.