Szykuje się nam kolejna wojenka drużyn propagandystów. Na finiszu negocjacji o tarczę antyrakietową okazało się, że
nie chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo Polski, ale o to, na czyim koncie - premiera czy prezydenta - zostanie zapisany sukces. Teraz, trochę na odwyrtkę, toczy się gra o to, komu publiczność
przypisze upadłość stoczni.
Dla stoczniowców to oczywiście zła wiadomość. Wygląda na to, że rząd się po prostu poddał, zaś rządowi piarowcy szykują dla tej prostej prawdy zasłonę dymną. Zamiast twardej
walki w Brukseli, będziemy mieli igrzyska w kraju pod hasłem: kogo pod Trybunał Stanu? Może Kaczyńskiego? Ten, jako postać budząca kontrowersje, znakomicie się na zastępczą zadymę nadaje. Kandydatów
będzie oczywiście więcej. Ministerstwo skarbu przygotowało już księgę zaniechań poprzednich rządów. W przeszłości, jak wiadomo, zawsze się znajdzie mnóstwo zaniechań, poczynając od grzechu pierworodnego
naszych pierwszych rodziców.
No cóż, piarowcy na stanowiskach ministrów mogą się zabawiać do woli, tylko stoczniowców żal. Podejrzewam, że gdyby połowę tej marketingowej energii rząd Donaida Tuska
włożył w przekonywanie unijnych partnerów i prywatyzację stoczni, dziś może byłoby po problemie. Nie znaczy to, że poprzedni premierzy, ministrowie i dyrektorzy są bez winy. Jednak niełatwo te grzechy
rozdzielić, o czym przekonał się szczeciński sąd, który uniewinnił prezesów po ponad trzyletnim procesie.