Rozmowa z prof. Leonardem Rozenbergiem z Politechniki Szczecińskiej
- Dlaczego w ciągu kilku
ostatnich lat nie udało się sprzedać stoczni?
- Odpowiem krótko: gdyż nie było komu.
- Był Złomrex...
- Ale to historia ostatnich kilku miesięcy, no - może roku. Myślę, że
jednak w pewnym sensie przeciekło trochę czasu między palcami. Kogo za to winić? Bardzo dobre pytanie, ale odpowiedzi na nie na razie nie ma.
- Najpopularniejsza odpowiedź jest taka, że
wszystkie ostatnie rządy.
- W pewnym sensie prawda. Myślę, że także Agencja Rozwoju Przemysłu, czyli główny właściciel. Bo zwykle o stanie przedsiębiorstwa decyduje jego właściciel i jego
polityka wobec firmy.
- A może zamiast czekać na decyzję Komisji Europejskiej i toczyć z nią boje, lepiej byłoby sprywatyzować stocznię przez jej upadłość?
- Teoretycznie byłoby
lepiej. Bo to mniej kłopotów papierkowych. Do tego bardzo prosta procedura. Pytanie jest jednak takie: czy znajdzie się ktoś, kto to kupi? Zważywszy, że okresy powstawania i upadku stoczni są coraz
częstsze. W całej tej procedurze, której poddano stocznię szczecińską, gdyńską i gdańską, zabrakło light motive`u w sferze zarządzania, czyli o co chodzi, dlaczego to robimy. A chodziło chyba głównie o
to, żeby były miejsca pracy. To jest bardzo ważne. Ale te miejsca pracy mają sens pod warunkiem, że są stabilne. Kiedy są niestabilne, to już takiego wielkiego sensu nie mają. I to jest właśnie powód, dla
którego jestem przeciwny upadłości stoczni. Już nie tak dawno taki proces przechodziliśmy i wiem, ile zapłacili za niego ludzie, którzy tam pracują. I bardzo bym nie chciał, żeby mieli płacić po raz wtóry
taką strasznie wysoką cenę. Nie mówimy zresztą tylko o stoczni szczecińskiej. Musimy widzieć pozostałe. Do tego zakłady kooperujące. Mówimy więc o około 100-150 tysiącach ludzi łącznie.
- Może
się jednak zdarzyć, że KE 12 września po raz kolejny odrzuci polskie propozycje restrukturyzacji stoczni.
- To prawda. Nie wiem, jak będą wyglądać plany restrukturyzacji. Ale nie wyobrażam
sobie, jakie musiałyby być spełnione warunki, żeby stocznia wyszła na prostą przy takim kursie dolara. Przy tym otoczeniu finansowym, jakie jest obecnie w Polsce, stocznie mają niewielkie szanse na to,
aby uzyskać trwałą rentowność. A o to chodzi przecież Unii Europejskiej.
- Jakie więc są szanse dla stoczni?
- Od początku brakowało i chyba nadal brakuje pomysłu. Nasze stocznie nie
mają produktu rynkowego. Jesteśmy w segmencie statków, które powoli opanowują Chińczycy. Zbudowaliśmy też chyba wszystkie chemikaliowce, jakie są potrzebne na świecie. Mostostal Chojnice, jako inwestor,
podoba mi się o tyle, że może wnieść do stoczni pierwiastek nie budowania statków. My na budowaniu statków kreujemy straty. Może lepiej tak - im mniej statków, tym mniejsza strata, ale za to inna
produkcja.
- Załóżmy, że 12 września KE przyjmie jednak plany restrukturyzacji opracowane przez nasz rząd. Mostostal i norweski Ulstein kupują stocznię. Jakie mogą być jej dalsze losy?
- Na pewno będzie musiała być przeprowadzona jakaś restrukturyzacja zatrudnienia. Ale to wcale nie musi oznaczać zwolnień. Zresztą inwestorzy zapewniają w mediach, że chcą zatrudnić więcej osób.
Nieuniknionym wydaje się jednak zamknięcie jednej z pochylni. UE wyraźnie żąda zmniejszenia mocy produkcyjnych. Choć nie tylko od nas. Tak było w przypadku stoczni po byłej NRD. Ale tak naprawdę, to
potrzebny nam jest potężny zastrzyk technologii i dobry pomysł na produkt rynkowy ze szczecińskiej stoczni.
- Dziękuję za rozmowę.