Dobra wiadomość: Jastarnia, Darłowo i Ustka nie głodują. Do rybaków przyjechali letnicy. Zła wiadomość: Pod koniec
wakacji letnicy wyjadą i miejscowi już nie będą mieli co żreć.
Żreć nie będą mieli co również mieszkańcy innych kaszubskich miejscowości, które w sezonie urlopowym zdzierały skórę z turystów, a przez
resztę roku żyły z połowu łososia. 1 stycznia br. Unia Europejska wprowadziła zakaz używania pławnic dryfujących - sieci używanych do chwytania tych ryb. Jedna pławnica kosztuje około 250 tys. zł. Teraz
nadaje się co najwyżej na sznur do wieszania bielizny. Teoretycznie rybacy mogą łapać inne ryby - których w Bałtyku już nie ma albo też łowić ich nie wolno. Mogą, pod warunkiem że znajdą jakiś bank, który
da im kredyt na zakup nowego sprzętu.
Pławnica dryfująca to sieć o długości kilku kilo-metrów. Kuter wypływał na głębokie wody i tam ją wyrzucał za burtę. Pławnica sobie płynęła, a kuter za nią. Pod
koniec dnia wyciągało się ją z wody. Stanowiła utrapienie dla wielkich statków rybackich, duńskich i szwedzkich, które pływają po Bałtyku parami, ciągnąc swoje sieci. Trzeba ją było omijać i uważać na
maleńkie polskie łupinki.
Walenie
Pławnica była stosowana nie tylko przez polskich rybaków. Została zakazana, ponieważ w morzach na południu Europy wpadały w nią delfiny i żółwie. U nas
miała zagrażać morświnom. Żeby to udowodnić, Komisja Europejska przeinaczyła wyniki badań Międzynarodowej Rady Badań Morza (ICES), które sama zleciła. Kompletnie olała badania przeprowadzone przez Morski
Instytut Rybacki z Gdyni. Program Monitorowania Przypadkowych Połowów Waleni trwał 1,5 roku i kosztował 900 tys. zł. Na kutrach pływali naukowcy i obserwowali, co wpada w sieci. Nie udało się udowodnić,
że polscy rybacy zabijają morświny. W pławnice dryfujące nie zaplątał się ani jeden z tych bałtyckich delfinów. Co więcej, w ogóle nie zauważono tych morskich ssaków w pobliżu miejsca połowów. Nic
dziwnego. Morświny żyją w płytkich wodach, zaś pławnic używano na głębinie. Mimo to 21 grudnia 2005 r. wydano Rozporządzenie Rady (WE) 2187/2005. Polacy mieli prawo używać pławnic dryfujących tylko do
końca 2007 r.
Wygląda to tak, jakby komisarze unijni zwyczajnie nie lubili polskich rybaków. Szczególnie tych, żyjących z połowu łososia. Kolejne wydarzenia zdają się potwierdzać tę tezę. Jednak nie o
zwykłą niechęć tu chodzi.
Prawie wszystkie łososie złowione przez naszych trafiały na stoły Francuzów. Ci, lubiąc dobrze zjeść, bardziej sobie cenią ryby dzikie od hodowlanych. Na łososiu można więc
było nieźle zarobić. I nadal można. Tyle że teraz zarabiają Duńczycy i Szwedzi. Rządy tych narodów stale się wykłócają w Brukseli o swoich rybaków. Nasze rządy kłócą się chętnie, ale o nic konkretnego.
Błotny naród
- Decyzje dotyczące gospodarki morskiej zapadają w Warszawie. A Warszawa jest stolicą narodu agrarno-leśno-błotnego - mówi prof. Krzysztof Skóra, kierownik Stacji Morskiej
Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego. - Dla Polaka Bałtyk jest basenem kąpielowym.
Profesor również uważa, że polskich rybaków załatwiono pod pozorem ochrony morświna. Opinia Skóry ma
niebagatelne znaczenie, gdyż to jego badania naukowe posłużyły Komisji Europejskiej jako podkładka. Rybacy serdecznie go za to nienawidzą i obrzucają różnymi brzydkimi epitetami. On zaś nie pozostaje
dłużny.
To właśnie prof. Skóra i jego współpracownica Iwona Kuklik są autorami raportu Międzynarodowej Rady Badań Morza (ICES) o sytuacji bałtyckich morświnów. Polacy potwierdzają w raporcie, że te
morskie ssaki giną w sieciach. Ale nie w tych, których zakazano.
Sieci-pułapek zabójczych dla morświnów Komisja Europejska używać nie zabrania. Tyle że łapie się w nie mało ryb, sieci-pułapki mają więc
niewielkie znaczenie gospodarcze. Prof. Skóra od kilku lat alarmuje, iż decyzje podjęte w Brukseli mogą doprowadzić do wyginięcia morświna i wyginięcia rybaków. Jego zdaniem na Bałtyku można używać
zabronionych pławnic bez szkody dla fok czy morświnów.
Pierwszy Kaszub milczy
W czasie, gdy Unia wprowadziła swój kuriozalny zakaz, w Polsce akurat doszli do władzy eurosceptycy z PiS.
Choć mieli wymarzony pretekst, by Polakom pokazać, jaka ta Unia jest wredna, milczeli.
W październiku 2007 r. Ministerstwo Gospodarki Morskiej (już nie istnieje - zostało wchłonięte przez Ministerstwo
Rolnictwa) wydało kłamliwy komunikat: "Sukces negocjacyjny w Luksemburgu - zakończenie sporu polskich rybaków. Polska delegacja Ministerstwa Gospodarki Morskiej pod przewodnictwem Marka Gróbarczyka
powróciła z luksemburskiego spotkania (23.10.) z tarczą (...). Polska delegacja otrzymała również zapewnienie, iż w przyszłym roku polscy rybacy będą mogli bez dodatkowych przeszkód łowić ustalone kwoty
łososia (do tej pory możliwość taka blokowana była poprzez zakaz używania pławnic - podstawowej sieci do połowu tych ryb)". Rybaków łowiących łososia oszukano tak samo, jak tych, którzy łowili dorsza
(Waldemar Kuchanny, "Kto zwędził dorsza", "NIE" 40/2007). Tamtym z kolei wmawiano, że mogą łowić do woli, nie oglądając się na wyznaczone limity. Co skończyło się grzywnami po 30 tys. zł i
odebraniem tzw. postojowego. Obecny rząd również ma gdzieś rybaków. Na początku stycznia informował, że prosi o cofnięcie zakazu i chce ponownych negocjacji. Na tym się jednak skończyło.
- Obnoszący
się z kaszubskim pochodzeniem Donald Tusk nie kiwnął palcem, aby pomóc kaszubskim rybakom. Kaszubskie pochodzenie, to tylko jedna ze sztuczek marketingowych, aby sprzedać się wyborcom - uważa Kuba Puchan
(członek Sierpnia 80), który w imieniu rybaków walczy o zgodę na używanie pławnic.
Obcy bronią naszych
Za polskimi rybakami, którzy rzekomo mieli mordować morświny, ujęli się zieloni. Po
ich stronie stanęła Nordycka Zielona Lewica. NZL ma swoich przedstawicieli w Par-lamencie Europejskim. Ugrupowanie to wchodzi w skład Konfederacji Zjednoczonej Lewicy Europejskiej. W jej imieniu Pedro
Guerreiro (członek Portugalskiej Partii Komunistycznej, a w Parlamencie Europejskim wiceprzewodniczący Komisji Rybołówstwa) zażądał od Komisji Europejskiej wyjaśnień. Domagał się odpowiedzi, dlaczego
Parlamentowi Europejskiemu nie przedstawiono naukowego raportu na temat zagrożenia, jakim są pławnice dryfujące dla morświnów. Taki obowiązek Komisja Europejska sama na siebie nałożyła w tym samym
rozporządzeniu, którym zakazywała stosowania pławnic. Miała to uczynić najpóźniej do 1 stycznia 2008 r. Czyli do dnia, od którego obowiązuje zakaz.
Komisja Europejska odpowiedziała, że Bruksela nie
była w stanie zebrać koniecznych informacji.
- Jak to możliwe? - zastanawia się Kuba Puchan. - To z jednej starej łupinki, a raczej z jej załogi, Komisja Europejska potrafi wydusić prowadzenie księgi
połowowej, raportowanie, montaż urządzenia pozwalającego śledzić ruchy kutra z satelity? I ta sama Komisja nie potrafi wyciągnąć danych od instytucji naukowych, które dotuje?
Rybak wyręcza
rząd
Jednym z tych, którzy żyli z łowienia łososia, a teraz nie mają co do garnka włożyć, jest Grzegorz Szomborg z Jastarni. Szomborg pozwał unijnych komisarzy przed Europejski Trybunał
Sprawiedliwości w Luksemburgu. Oskarżył Brukselę o zaniechanie: "Komisja wskazała, iż rzeczywiście nie dopełniła obowiązku nałożonego na nią w Rozporządzeniu Rady (WE) Nr 2187/2005 z dnia 21 grudnia
2005 r. jako powód podając uzależnienie od innych podmiotów, z którymi miała współdziałać, zatem stan faktyczny w niniejszej sprawie, a więc zaniechanie działania przez Komisję Europejską jest bezsporny
". W ten sposób jeden rybak przy pomocy adwokata uczynił to, co uczynić powinien rząd.
Polska przedwojenna wybudowała Gdynię i marzyła o państwie od morza do morza i miała Ligę Morską i Kolonialną
pragnącą zajmować Afrykę. Polska powojenna kazała dzieciom w szkołach śpiewać "Morze, nasze morze", miała sporą flotę handlową, trawlery do połowu ryb w oceanach i całkiem pokaźną bałtycką flotę
rybacką. Najdalej zaszła Polska w Unii, choć większą część statków przerobiła na żyletki. Polacy opanowali wiele mórz: Bałtyckie, Adriatyckie, Tyrreńskie, Liguryjskie, Jońskie, Egejskie, Kreteńskie i
północny Atlantyk. Wszędzie tam nasi są... na plażach. A po urlopie wracają do swojej agrarno-leśno-błotnej ojczyzny.