Flagi, gwizdki, syreny, wielki hałas i hasła w obronie miejsc pracy. Ponad 150 stoczniowców ze Szczecina i stu z
Gdańska demonstrowało wczoraj w Brukseli przed siedzibą Komisji Europejskiej. Dzisiaj upływa termin przedstawienia przez polski rząd ostatecznych planów restrukturyzacji polskiego przemysłu okrętowego.
Trzy autobusy ze Szczecina wyjechały we wtorek po południu. Rano dotarty przed siedzibę Komisji Europejskiej. Zanim jednak rozpoczęła się manifestacja, delegacja NSZZ "Solidarność" spotkała się z
Neelie Kroes, europejską komisarz ds. konkurencji. To było spotkanie ostatniej szansy dla protestujących stoczniowców. Domagali się go od dawna, nie wierząc już w zapowiedzi kolejnych ekip rządowych.
Rozmowa trwała prawie godzinę i - jak powiedział jeden z jej uczestników, były premier Jerzy Buzek, dziś europoseł - to było dobre spotkanie i potrzebna rzeczowa analiza sytuacji, w jakiej znalazł się
polski przemysł okrętowy.
Z jednej strony Neelie Kroes z ekipą doradców, z drugiej - delegacja "Solidarności" z przewodniczącym Januszem Śniadkiem i Mieczysławem Jurkiem, szefem Regionu Pomorza
Zachodniego i politycy: Jerzy Buzek oraz poseł Longin Komołowski.
Argumenty, racje i pytanie, czy jest jeszcze szansa. Związkowcy zwracali uwagę, że od wielu lat domagali się realizacji programu, o
którym mówi teraz Unia. Komisarz argumentowała, że czeka już 4 lata i jest bliska podjęcia decyzji o zwrocie pomocy publicznej, jeżeli nie zostanie przedstawiony program naprawczy.
Odpowiedź na
pytanie, co dalej, zależy od tego, jakie dokumenty złoży polski rząd. W przypadku pozytywnej oceny niewykluczona jest także rozmowa na temat przejęcia części odpowiedzialności za nierentowne kontrakty
przez rząd. Jak stwierdziła komisarz Neelie Kroes, warunki zostały jasno określone i dzięki rozmowie lepiej zostały zrozumiane punkty widzenia.
Niedługo po spotkaniu rozpoczęła się demonstracja,
najpierw przemarsz ulicami Brukseli, potem spotkanie z delegacją Gdyni i Gdańska pod siedzibą Komisji Europejskiej. Stoczniowcy na ponad godzinę zdominowali plac przed budynkiem. Gwizdki, trąbki, banery,
wszystko po to, aby zwrócić uwagę na problem. Jak mówili, przyjechali do Brukseli w imieniu swoim i swoich rodzin z miejsc, gdzie kiedyś zmieniali historię Europy i świata, a dziś proszą o ostatnią
szansę.
- Przykro, że przyjechaliśmy tu jako petenci - powiedział Dariusz Adamski, szef Sekcji Okrętowej "S". - Dowiedzieliśmy się jednak teraz, jaka jest rzeczywista sytuacja, że nie było
poważnego programu - dodał Mieczysław Jurek.
Dziś po raz kolejny UE pokazała nam żółtą kartkę, tym razem ostatnią. Z tego zdają sobie sprawę chyba wszyscy. Jeżeli nie będzie wiarygodnych propozycji,
reakcją będzie decyzja o konieczności zwrotu pomocy publicznej.