Przysłuchując się referatom przygotowanym z naukowym chłodem przez socjologów i historyków na temat Stoczni
Szczecińskiej i jej roli w najnowszej historii Szczecina i Pomorza Zachodniego, nie dziwiłem się, że w aktualnych badaniach ta wielka firma, stanowiąca zarazem określoną społeczność, postrzegana jest jako
swoista ikona Szczecina. Nie należy się też dziwić, że w badaniach socjologicznych znaczący odsetek respondentów uważa, że niezależnie od bieżących kłopotów w Szczecinie trzeba dalej budować statki.
Stocznia to przecież kawał historii miasta, jego zasłużona duma i - bez względu na doraźne, pojawiające się co pewien czas problemy - gospodarcza siła.
W jednym z referatów na sesji w Wyższej
Szkole Humanistycznej TWP autorka dr Małgorzata Machałek przedstawiła stocznię i stoczniowców w świetle dokumentów SB. Referat uważam za ciekawy dlatego, że nie ograniczył się do prezentowania sposobów
inwigilowania działaczy opozycji, którzy -jak wiadomo - spędzali władzy sen z powiek. Historyk, dostrzegając ten ważny kontekst, potrafi dziś powiedzieć, że przedmiotem działań owych służb były również
kwestie produkcyjne. Władza szukała tą drogą wpływu na poprawę efektywności, a w tym wszystkim nie wahała się inwigilować kadrę kierowniczą, z dyrektorami włącznie. Rzecz ciekawa, iż wbrew stereotypom o
wszechwiedzy i wszechmocy "esbeków" historyk zauważa, iż mimo silnej inwigilacji środowiska służby nie wiedziały nigdy dość wiele o zamiarach opozycji, a ich pęd do dyrygowania z ukrycia sprawami
kadrowymi nie zawsze dawał dobre wyniki. Świadomość oporu materii sprawiła, że w pewnym okresie w kręgach SB powstał pomysł likwidacji stoczniowego biura konstrukcyjnego, jako źródła niebezpiecznej
zarazy.
Z kolei młoda doktorantka Agnieszka Zaremba przedstawiła interesujący rys na temat zmian w produkcji stoczniowej w latach 1957-1970. Pamiętam dobrze lata "po buncie w grudniu 70 roku.
Stocznia i stoczniowcy występowali w aurze herosów. Władza liczyła się z nimi, ale niekiedy w kręgach gospodarczych zdarzało się słyszeć nieoficjalne opinie, że owa moc stoczni jest przesadzona, bo w
gruncie rzeczy to tylko wielka montownia. Ktoś świadomie wpuszczał w obieg stereotyp, że trudna, technologicznie zaawansowana produkcja odbywa się gdzie indziej, a w stoczni układa się to wszystko jak
klocki Lego. Czy były to działania służb, by osłabiać społeczną siłę firmy? Tego nie da się wykluczyć. Tak czy owak, echa stereotypu, który miał utrzeć nosa dumnym stoczniowcom, słyszymy do dziś. Myślę o
tych wszystkich, którzy dają się wpuszczać w pułapkę zgrabnych konstrukcji, że statki można produkować jedynie na Dalekim Wschodzie, a polskie stocznie jako mało efektywne trzeba zamknąć. Dobrze więc się
stało, że przeciw wielu uproszczeniom dotyczącym tego przemysłu stanęli właśnie humaniści, organizując wspomnianą sesję.