Szczecińscy ekonomiści jako ciekawy oceniają przedstawiony w zeszłym tygodniu pomysł prywatyzacji Polskiej Żeglugi Morskiej
za pośrednictwem giełdy. Uważają jednak, że najpierw poważnie trzeba się zastanowić, czy w ogóle ma on sens w dłuższej perspektywie.
O prywatyzacji PŻM zaczęto mówić, kiedy okazało się, że firma
została uwzględniona w przedstawionych przez rząd planach prywatyzacji do 2011 roku. Nieoczekiwanie na konferencji prasowej w zeszłym tygodniu poseł i szef szczecińskiego PO Sławomir Nitras powiedział, że
armator mógłby zostać sprywatyzowany poprzez giełdę i to prawdopodobnie londyńską. Do obrotu miałoby zostać dopuszczone od 10 do 15 proc. akcji przedsiębiorstwa. Poseł zadeklarował, że ze względu na
strategiczny charakter firmy państwo zachowałoby nad nią kontrolę.
Deklaracje posła PO wywołały zaskoczenie w PŻM, które pracuje nad własną koncepcją prywatyzacji przedsiębiorstwa.
Zdaniem prof.
Dariusza Zarzeckiego, ekonomisty z Uniwersytetu Szczecińskiego, jest to jednak ciekawy projekt.
- Pomysł prywatyzacji Grupy PŻM był już rozważany w połowie lat 90. Kilka lat temu analizowana była
koncepcja prywatyzacji wchodzącej w jej skład Żeglugi Polskiej. Pomysł prywatyzacji poprzez giełdę pojawią się tu po raz pierwszy. Na świecie takie rozwiązanie nie jest właściwie niczym niezwykłym, gdyż
na giełdzie w Londynie, Nowym Jorku czy Oslo notowanych jest coraz więcej armatorów. W stosunku do lat 90. jest to zdecydowany postęp. Wprowadzenie PŻM na giełdę pozwoliłby na weryfikację wartości tej
spółki.
Zastrzega on jednak, że jak na polskie warunki byłby to wielki eksperyment. - Nie mieliśmy jeszcze żadnego armatora, który byłby notowany na giełdzie. Celem wejścia na nią jest pozyskanie
kapitału poprzez emisję akcji. Tutaj jest pytanie - czy zarząd firmy potrzebowałby tego kapitału na inwestycje, rozwój spółki? Minister skarbu może tu tylko zatwierdzić koncepcje prywatyzacji
przedstawione przez zarząd. Można tu przecież rozważać także np. koncepcję prywatyzacji opartej na uwłaszczeniu pracowników na części majątku. Pod uwagę, brane mogą być różne pomysły, ale zawsze trzeba
patrzeć, jakie będą ich długoterminowe konsekwencje - uważa ekonomista.