Zeszły rok był w Bałtyckim Terminalu Kontenerowym (BCT) w Gdyni znakomity, jeśli chodzi o obroty; tempo ich przyrostu,
w stosunku do poprzedniego roku, wyniosło niemal 23%. Niewiele zabrakło, by terminal obsłużył pół miliona kontenerów (493 860 TEU). Tempo przyrostu zysków było jednak znacznie wolniejsze (9%), co
świadczyło, że osiągane są one coraz większym wysiłkiem, organizacyjnym i finansowym. (W pewnym stopniu winne temu były perturbacje, związane z wprowadzeniem w terminalu, latem ub.r., nowego komputerowego
systemu operacyjnego).
Już pierwsze dwa miesiące br. wskazywały (patrz: tabela), że zeszłoroczne tempo wzrostu obrotów trudno będzie utrzymać. Wprawdzie liczba kontenerów przechodzących przez BCT
w imporcie nadal rosła bardzo szybko, ale w eksporcie już nie było tak dobrze. (Na ile winna temu rosnąca wartość złotego, a na ile inne czynniki - nie będziemy tu dociekać). Mimo to, zważywszy na rosnącą
konkurencję ze strony sąsiedniego Gdynia Container Terminal (GCT) i niedawno uruchomionego Deepwater Container Terminal (DCT) w Gdańsku, powodu do narzekań nie było - aż do trzeciej dekady marca. Pod
koniec kwartału portowe organizacje związkowe uznały, że właściciele BCT powinni się podzielić z pracownikami zeszłorocznymi zyskami terminalu. Wtedy właśnie, a dokładnie 20 marca, o 7 rano, wszczęły
akcję, sięgając po broń najcięższego kalibru, czyli strajk, i paraliżując pracę terminalu na niemal 2 tygodnie (trwał on 13 dni, do 1 kwietnia, do godz. 18.30). W konsekwencji, marcowe obroty były już o
ponad 40% niższe, niż rok wcześniej. Bezpośrednie straty z tego powodu szacowane są na ok. 5 mln zł.
Ale nie one są tu najważniejsze. Przede wszystkim, terminal utracił wiarygodność. W sytuacji gdy
wiele firm, w tym multinarodowych, zwłaszcza największych, rezygnuje z utrzymywania kosztownych magazynów, zdając się na dostawy just-in-time i niezawodne działanie logistycznych łańcuchów transportowych,
wyłączenie na 2 tygodnie tak istotnego ogniwa, jakim jest morski terminal, to kataklizm. I tak też było w tym przypadku. Nie dotarły na czas części zamienne na taśmy produkcyjne elektronicznego koncernu
LG, części dla fabryk samochodów czy sprowadzane z Chin ekstrakty - i tysiące innych towarów. Czy związki portowe, równie chętnie jak zyskami, gotowe będą podzielić się stratami, które wynikną dla
terminalu z tego tytułu?
Związkowy protest został przeprowadzony w stylu, jaki znamy z lat poprzednich: arogancko i bezmyślnie, bez oglądania się na skutki. Przewodzili mu nie przedstawiciele
organizacji związkowych z BCT, lecz syndykatowych portowych "czap": Komisji Międzyzakładowej NSZZ "Solidarność" i Zarządu Międzyzakładowego Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Gospodarki
Morskiej, pozostający na opłacanych przez zarząd portu etatach. To oni prowadzili negocjacje z zarządem terminalu - nie wiedzieć jakim prawem i z jakiego tytułu. (Naturalnymi partnerami do takich rozmów,
w prywatnej bądź co bądź firmie, jaką jest BCT, powinni być członkowie organizacji związkowych z tej firmy). Ale w porcie związki zawodowe działają nadal w poprzednich strukturach, jakby w stosunkach
własnościowych między państwowym (generalnie) zarządem portu a prywatnymi operatorami poszczególnych terminal, nadal panowała dawna wasalna, hierarchiczna zależność. Korporacja ICTSI, do której należy
BCT, jest obecna w kilkunastu portach świata, ale podczas negocjacji aktywiści związkowi, bardzo młodzi niekiedy, pouczali jej menedżerów, jak należy zarządzać terminalem kontenerowym. Arogancko - i w
poczuciu pełnej bezkarności za skutki podejmowanych działań. Etatowi działacze związkowi z portowych komisji bowiem, w przeciwieństwie do szeregowych pracowników terminalu, niczym nie ryzykują, zwłaszcza
utratą pracy, gdy ten zacznie "dołować" (patrz: "Namiary" 07/2008 - "Po nas - choćby potop").
Każda firma opiera się na trzech przynajmniej filarach, z których załoga to tylko jeden -
pozostałe to zarząd i inwestorzy. Ci ostatni zwłaszcza, trzy razy się teraz zastanowią, zanim zainwestują kolejne pieniądze w niepewny interes. A Bałtycki Terminal Kontenerowy, za sprawą związkowej akcji,
na pewno nie zyskał na wiarygodności. W planach przewidywano, że w ciągu najbliższych 2 lat zainwestowanych tam zostanie, w sprzęt przeładunkowy i infrastrukturę, kolejnych 40 mln USD. Teraz to już nie
jest takie pewne.
Jeszcze 2 lata temu, skutki takich związkowych poczynań mogłyby być wręcz nieobliczalne - dla całego gdyńskiego portu i dla kraju. Wtedy alternatywą dla BCT mogły być tylko
terminale kontenerowe w Niemczech, Holandii czy Belgii. Na szczęście, w samej Gdyni, a także w Gdańsku, pojawiły się nowe terminale, które - zaskoczone sytuacją i nieprzygotowane - choć w części mogły
przejąć kontenery kierowane do BCT (ale już nie te, które uwięzione zostały tam na placach składowych). To uratowało polskie porty przed totalną ucieczką ładunków (BCT przeładowywał w ub.r. 2/3 morskiego
ruchu kontenerów), ale nie wiadomo jeszcze ilu dotychczasowych klientów już wybrało drogę przez zachodnioeuropejskie porty, jako bardziej niezawodną. To się okaże, gdy decyzje dysponentów ładunków, tak w
głębi kraju, jak i za granicą, np. w Chinach, zaczną się ujawniać w portach przeznaczenia.
Z pewnością sytuacja w BCT nie wróci już do stanu sprzed strajku, przekroczona bowiem została - jak mówi
prezes BCT, Johannes de Jong - "wytrzymałość materiału": rozciągnięty nadmiernie, stracił elastyczność. Informowaliśmy niedawno, że w pierwszych miesiącach roku, jeszcze przed strajkiem w BCT, do GCT
zdecydowały się przejść China Shipping Container Lines i Happag-Lloyd.
(Menedżerowie tych firm nawet się wtedy nie spodziewali, jak szczęśliwa to będzie decyzja - i jak zazdrościć jej im będą inni
armatorzy. Gdy podczas strajku chcieli skorzystać z usług innych terminali, znaleźli się tam na końcu kolejki). Ilu klientów nie wróci do BCT? Już widać, że kwietniowe obroty terminalu są niższe niż przed
strajkiem - i znacznie niższe, niż rok temu. Większość zapewne wróci, gdyż okazało się, że nowe terminale: GCT i DCT, nie są jeszcze całkiem gotowe do obsługi większej liczby kontenerów.
Podobno
gdyńscy związkowcy nie czują się w pełni usatysfakcjonowani ugodą z zarządem BCT. Ale kolejnego takiego przestoju niektórzy z klientów na pewno już nie zaakceptują, ze wszystkimi tego konsekwencjami dla
tego największego (jeszcze) krajowego terminalu kontenerowego. I jego załogi też - jak najbardziej. Broń strajkowa bywa obosieczna, a używający jej zachowują się niekiedy jak dziecko z
brzytwą.