To były pierwsze unijne pieniądze dla polskiego rybołówstwa. Dzięki nim, w każdym polskim porcie rybackim, już 5 lat
temu, miały działać wzorcowe placówki handlu rybnego, na poziomie europejskim. A jest: zmarnowanych 5,5 mln zł, wstyd i epilog u prokuratora.
Jeszcze przed przystąpieniem Polski do Unii
Europejskiej, dostaliśmy pieniądze z Funduszu Phare, na stworzenie 7 lokalnych centrów pierwszej sprzedaży ryb. Miały to być placówki oparte na wzorze hiszpańskim. To nic innego, jak wzorcowe hurtownie
rybne w każdym porcie - budynek z maszynami i urządzeniami (chłodnia, wytwórnia lodu, maszyna do mycia skrzynek, wózki widłowe, komputery), do którego rybacy z morza przywożą ryby. Każdy miał spełniać
unijne wymagania sanitarne: klimatyzacja, łatwo zmywalne ściany i podłogi, odpowiednio wysokie pomieszczenia, oddzielona część produkcyjna od socjalnej.
Rybacy do centrum pierwszej sprzedaży mieli
dostarczać ryby dobrej jakości, to zaś miało dawać gwarancję ich przyjęcia i zapłaty raczej lepszej, niż oferuje pośrednik. Z czasem, gdyby umocniły się rybackie organizacje producenckie, rybacy mogliby
otrzymać także zapłatę za ryby, które wycofano ze sprzedaży. Największą korzyść powinien mieć jednak konsument. Ryby przyjęte do centrum miały być pod kontrolą lekarza weterynarii.
Z pomysłem
utworzenia lokalnych centrów pierwszej sprzedaży zapoznano rybaków w trakcie spotkań i szkoleń, jakie na całym wybrzeżu prowadził Departament Rybołówstwa Ministerstwa Rolnictwa, z udziałem ekspertów z
Hiszpanii. Rybacy nie oprotestowali pomysłu, ale też nie okazywali entuzjazmu. Oczekiwali jedynie zapewnienia, że nie będzie przymusu odstawiania ryb do lokalnych centrów. Pytali, czy centra będą kupować
od nich ryby mniej chodliwe, jak śledzie i szproty, szczególnie w czasie wiosennego sezonu śledziowego. Z rozczarowaniem dowiadywali się, że centra będą zainteresowane głównie dorszami, łososiami czy
rybami płaskimi. Na pewno nie spełnią - usłyszeli - roli chłodni składowej, która wiosną kupuje śledzie po1 zł, a latem sprzedaje je po 3 zł. Rybacy nie mówili, że lokalne centra pierwszej sprzedaży są im
potrzebne. W latach 2002-2005 było w kraju ok. 360 pośredników kupujących ryby z kutrów i łodzi i wożących je do zakładów przetwórczych lub do sieci handlowej.
Tak więc, resort rolnictwa zabrał się
do tworzenia portowych punktów skupu bez entuzjazmu rybaków i przy niezdecydowanym stanowisku władz lokalnych w miastach portowych.
Wzorcowe centra miały powstać w Dziwnowie, Kołobrzegu, Darłowie,
Ustce, Władysławowie, Helu i Gdyni. Zasada była prosta: miasto lub państwo daje budynek do adaptacji, a Departament Rybołówstwa robi resztę - kupuje maszyny i urządzenia, przygotowuje dokumentację
techniczną, pilnuje inwestycji. Gotowe obiekty miały przejść w ręce rybackich grup producenckich i działać na zasadzie non profit.
Kłopoty pojawiły się już na początku. W Dziwnowie i Gdyni nie
znaleziono budynków. Program ograniczono więc do 5 miast portowych. O mały włos z programu tego nie wypadł Kołobrzeg. W porcie, po wyprzedaży majątku po dawnym przedsiębiorstwie rybackim "Barka" i
spółdzielni rybackiej "Bałtyk", nie było budynku stanowiącego własność miasta lub państwa. W ostatniej chwili prezydent Kołobrzegu, za ponad 1 mln zł, odkupił od osoby prywatnej budynek na nabrzeżu,
po dawnej spółdzielni "Bałtyk". W Ustce szyld lokalnego centrum pierwszej sprzedaży miał zawisnąć na budynku Aukcji Rybnej, budowanej za pieniądze wojewódzkie (z Gdańska) i miejskie. W Helu, w rękach
burmistrza znajdował się budynek po dawnym przedsiębiorstwie połowowym "Koga". We Władysławowie trudu zorganizowania lokalnego centrum rybnego podjęło się, zależne od państwa, przedsiębiorstwo
połowowe "Szkuner". Burmistrz w Darłowie wypatrzył szkielet stalowej konstrukcji hali, należący do bankrutującej spółdzielni rybackiej "Ławica" - i kupił go za niewielkie pieniądze.
Optymistycznie zapowiedziano, że centra rybackie będą gotowe jesienią 2003 r. Potem, wielokrotnie, zapowiadano nowe terminy, a w połowie 2004 r. w 4 miastach nie było jeszcze pozwoleń na budowę.
Cały projekt prowadziła warszawska fundacja "Fundusz Współpracy", powołana z inicjatywy rządu, do realizacji projektów unijnych. W 2003 r. ówczesny dyrektor Departamentu Rybołówstwa, Lech
Kempczyński, błagał prezydenta Kołobrzegu oraz burmistrzów Darłowa, Ustki, Władysławowa i Helu, by znaleźli pomieszczenia do zmagazynowania maszyn i urządzeń.
W końcu 2005 r. ruszyła Aukcja Rybna w
Ustce, z maszynami i urządzeniami kupionymi dla lokalnego centrum rybnego. Dorsze wyładowało kilka kutrów z Ustki i Darłowa. W tym czasie, w Kołobrzegu, zauważono, że budynek gotowy do zainstalowania
sprzętu, na jednym z rogów nie ma... fundamentu.
Na początku br. kołobrzeskie centrum zaczęło kupować ryby z kutrów i łodzi. Trzy pozostałe centra - w Darłowie, Władysławowie i Helu - mogą być
gotowe w br. Zależy to od tego, czy burmistrzowie tych miast uruchomienie centrów potraktują jako zadanie priorytetowe i znajdą pieniądze na zakończenie robót.
Wybrzeżowa prasa - w Gdańsku, Koszalinie,
Szczecinie - w latach 2003-2004 wielokrotnie alarmowała, że tworzenie centrów rybackich przebiega skandalicznie. Wskazywała sprawcę niepokojącej sytuacji: Departament Rybołówstwa. Tymczasem, delegatura
NIK w Szczecinie problem dostrzegła dopiero w sierpniu 2007 r., publikując druzgocący raport. Urządzenia i maszyny - według NIK - kupiono bez certyfikatów, więc nie powinno się ich instalować. Nikt nie
sprawdzał, czy nadeszły takie maszyny, jakie zamówiono. Jest oczywiste, że gwarancje można już wyrzucić do kosza, bo straciły ważność. To, że podpisano protokół odbioru budynku w Kołobrzegu, mimo
widocznych usterek i braku pozwolenia na użytkowanie, w rejestrze uchybień wygląda na drobiazg. Tak samo, jak zakup dla Ustki niepotrzebnych komór chłodniczych i bezużytecznych telefonów. Nic to, że
podpisywano przyjęcie sprzętu bez sprawdzenia, co się znajduje w paczkach.
Rewelacją ujawnioną przez NIK jest raport z 14 października 2005 r., podpisany przez ówczesnego dyrektora Departamentu
Rybołówstwa Grzegorza Łukasiewicza, skierowany do Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, w którym stwierdza, że 5 lokalnych centrów pierwszej sprzedaży ryb już funkcjonuje, a program wspomagany przez UE
został zakończony. W chwili składnia raportu, ryby leżały tylko w centrum w Ustce. NIK stwierdza, że w realizacji programu centrów rybnych trzeba mówić o dziesiątkach nieprawidłowości, bałaganie,
amatorszczyźnie i porażających błędach, które doprowadziły do zmarnowania 5,5 mln zł. Nie mówiąc już o opóźnieniu inwestycji o 5 lat.
Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście prowadzi postępowanie
w sprawie poświadczenia nieprawdy przez urzędnika państwowego. NIK podejrzewa, że mogło także dojść do korupcji - chodzi o przetarg, w którym ceny zawyżono o 400 tys. zł.
Obecnie dwa lokalne centra
pierwszej sprzedaży ryb - w Kołobrzegu i Ustce - spełniają rolę marginesową w tych dużych ośrodkach rybactwa. Z centrum w Kołobrzegu współpracuje 15 armatorów, spośród ponad 50 mających tu statki
rybackie. Podobnie wygląda to w przypadku Aukcji Rybnej w Ustce. Pomieszczenia, magazyny i sprzęt są wykorzystane minimalnie.
Większość rybaków nie widzi swojego interesu w tym, żeby ryby odstawiać
do lokalnych hurtowni. Dorsze i inne poszukiwane gatunki na całym wybrzeżu kupują wielkie zakłady przetwórcze, jak Espersen w Koszalinie czy Pirs w Darłowie. Tylko część połowów rybackich trafia do
drobniejszych pośredników. Z niektórymi odbiorcami armator jest związany współpracą od wielu lat, a honor rybacki nie pozwala z byle powodu zrywać współpracy. Tym bardziej, że niektórzy pośrednicy od ręki
płacą gotówką, a lokalne centrum - po 2 tygodniach.
Ponadto, pomysł stworzenia w każdym porcie punktów pierwszej sprzedaży pojawił się 8 lat temu, w sytuacji nieporównywalnej z obecną. Od tamtego
czasu, flotylla kutrowa zmniejszyła się o połowę, połowy dorszy spadły także o ponad 50%. Dziś w zasięgu polskich rybaków jest 8 tys. t dorszy, 8 tys. t ryb płaskich i ok. 500 t troci i łososi. Do każdego
z istniejących centrów pierwszej sprzedaży może trafić najwyżej 750 t ryb. Taką porcję ryb przerabia jeden niewielki zakład przetwórstwa.
Istniejące lokalne centra rybackie są elementem prawie
zbędnym. Nie mają one wpływu na sytuację rybaka lub przetwórstwa rybnego. W tworzenie 3 centrów, w Darłowie, Helu i Władysławowie, wpakowano już duże pieniądze. Trzeba te budowy dokończyć. Choćby po to,
by po 5 latach ich eksploatacji, już bez obaw o pretensje ze strony Unii, przerobić na zakłady przetwórstwa rybnego. Można w nich robić filety, tusze rybne lub produkty gotowe do rzucenia na
patelnię.