Podczas niedawnego posiedzenia Zachodniopomorskiego Forum Parlamentarnego z ust przedstawicieli PO padła
zawoalowana nieco pochwała pod adresem obecnego prezesa Stoczni Szczecińskiej Nowej - m.in. za starania jego zarządu, aby obniżyć potencjalne straty na nieopłacalnych statkach. Artur Trzeciakowski
odpowiedział jednak, że efekty tych zabiegów pożera tracący na wartości dolar, a jego firmy nie stać na obronę przez wahaniami na rynku walutowym.
Artur Trzeciakowski przyszedł do stoczni ze
zbrojeniówki. Sytuacja w firmie sprawiła, że od razu znalazł się na głębokiej wodzie. Informował o tym podczas posiedzeń Forum Okrętowego i na komisji trójstronnej ds. przemysłu stoczniowego. Poruszał tam
problem opłacalności branży stoczniowej w obecnej sytuacji na świecie.
- W marcu lub kwietniu przewiduje się kolejny bardzo znaczny wzrost cen stali przy równoczesnym spadku kursu dolara - powiedział
Trzeciakowski wicedyrektorowi departamentu nadzoru właścicielskiego Ministerstwa Skarbu Państwa, nowemu prezesowi Agencji Rozwoju Przemysłu i prezesowi Korporacji Polskie Stocznie, którzy przyjechali do
Szczecina na zaproszenie parlamentarzystów.
Prezes poinformował też, iż rozmawiał o tych barierach z decydentami rządowymi w Ministerstwie Gospodarki. Powątpiewał jednak, aby problemy z eksportem
udało się rozwiązać w ciągu miesiąca czy dwóch. Uczulał jednak, że "im biedniejsza firma, tym bardziej bije w nią zmiana kursu dolara". A taką spółką jest właśnie stocznia ze Szczecina i inne takie
firmy - nie tylko w kraju.
- Mam narzędzia, żeby się zabezpieczyć przed zmianami kursu, przynajmniej częściowo. Ale do tego trzeba jeszcze dwóch rzeczy - pieniędzy i pieniędzy. Bo albo potrzeba
pieniędzy, aby zapłacić za te zabezpieczenia, albo też wiarygodności finansowej, aby bank udzielił odpowiednich limitów transakcyjnych - tłumaczył prezes.
Trzeciakowski przypomniał, że stocznia -
która od dawna pozbawiona jest bankowych kredytów - jest w stanie zapewnić finansowanie statków na poziomie 30 procent.
- Natomiast żaden bank nie zaryzykuje zabezpieczenia firmie transakcji walutowej
na wysokim poziomie, bo gdybyśmy się pomylili w jej ocenie, to stoczni nie będzie stać na zapłacenie za jej skutki - tłumaczył.
Szef firmy przypomniał, że przemysł stoczniowy "to nie tylko polska
bolączka". Na całym świecie branża okrętowa operuje na dolarze. Na spadek rentowności budowanych statków, związany z deprecjacją wartości waluty amerykańskiej, zwróciła więc uwagę CESA, europejska
organizacja producentów statków.
Podczas spotkania zespołu parlamentarnego Trzeciakowski wyprzedził najczarniejsze wizje związane z dolarem: - Gdyby kurs dolara spadł do poziomu 2 złotych, to w naszej
sytuacji tak naprawdę nie byłoby po co ratować firmy. Bo obojętnie co byśmy wtedy zrobili, i tak będziemy sprzedawać statki ze stratą.
- Więc albo będziemy w stanie zabezpieczać w całości transakcje
walutowe, a to jest możliwe przy posiadaniu płynności finansowej, albo - niestety - działaniami restrukturyzacyjnymi nie będziemy w stanie wygenerować rentowności.
Jako przykład słabości stoczni, która
nie ma pieniędzy na obronę przed fatalnym spadkiem dolara, Trzeciakowski podał okres między sierpniem a grudniem zeszłego roku, kiedy to kurs amerykańskiej waluty spadł o prawie 17 procent. Spowodowało to
ok. 120 mln zł straty.