W zeszłym tygodniu na łamach szwedzkiego dziennika "Dagens Nyheter" padło stwierdzenie, że "Szwecja ma nie tylko
prawo, ale także możliwość przeciwstawienia się rosyjsko-niemieckiemu Gazociągowi Północnemu po dnie Bałtyku i powinna to zrobić, bo leży to w jej interesie". Teza jest autorstwa prof. Kristera
Wahlbaecka, wieloletniego eksperta szwedzkiego MSZ w dziedzinie bezpieczeństwa.
Wahlbaeck powołuje się na Konwencję Morską ONZ. Jej zapisy mówią, że kraje na obszarze swych stref ekonomicznych mają
prawo podejmować działania zapobiegające zanieczyszczeniom mórz. A właśnie tym grozi rosyjsko-niemiecka inwestycja. Wahlbaeck przypomina więc, że Szwecja ma pełne prawo domagania się od inwestora, by
udowodnił, że nie istnieje alternatywa lądowa, która takich zagrożeń nie powoduje.
Jednak profesor uważa także, że Nord Stream (NS), który ma położyć gazociąg, to spółka nietypowa. "Czując
poparcie Kremla, pozwala sobie na nonszalancję. Jest nią np. zbycie milczeniem postawionego jeszcze w lutym 2007 roku pytania w tej sprawie przez rząd fiński. Helsinki dwa tygodnie temu musiały to pytanie
ponowić" - omawia w korespondencji tezy autora PAP.
I choć naturalnym krajem tranzytowym dla przesyłu gazu jest Polska, podobną nonszalancję wykazuje Nord Stream w stosunku do naszego kraju.
Dlatego, zdaniem szwedzkiego profesora, odpowiedź NS na pytania Szwecji o trasę m.in. przez Polskę jest nie do zaakceptowania.
Ekspert podkreśla, że inwestycja nie jest w interesie jego kraju już
choćby dlatego, że grozi naruszeniem osadów dennych, a więc i uwolnieniem zgromadzonych tam przez stulecia trucizn i metali ciężkich. Sztokholm nie powinien się też zgodzić z opinią, jakoby rosyjsko-
niemiecka rura miała "status inwestycji UE", bo taki sam status powinna mieć też opcja lądowa.
Wahlbaeck odrzuca argumenty o potrzebie solidarności wobec Niemiec i państw unijnych, które
potrzebują gazu. "Zapomina się, że solidarność taka powinna obowiązywać także wobec nowych państw UE, w tym np. Polski" - zauważa i dodaje: "Obiekcje Polski winny liczyć się tym bardziej że Niemcy
okazały jaskrawy brak solidarności z nami (Szwecją), gdy w 2003 roku ówczesny kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder i prezydent Rosji Władimir Putin ogłaszali plan bałtyckiego gazociągu. Robili to bez prób
najprostszych konsultacji z państwami, których strefy ekonomiczne zamierzali wykorzystywać" - pisze w artykule.
Ekspert rozważa też skutki zakończenia inwestycji na bezpieczeństwo w regionie
Bałtyku. "Byłoby co najmniej nierozsądne, gdyby Szwecja ułatwiła Rosji uzyskanie - jak oni (Rosjanie) to nazywają - "strategicznego obiektu" w centrum Bałtyku, w korytarzu biegnącym przez morze od
północy na południe. (...) Linia (gazociągu) na mapie - mająca oddzielić państwa bałtyckie od Zachodu - w przyszłości może skusić Rosjan, by przyjąć ją za linię wyznaczającą ich strefę wpływów" -
ostrzega autor.
Tuż po publikacji artykułu Andreas Calgren, minister ochrony środowiska Szwecji oświadczył: - Wniosek spółki Nord Stream AG o budowę gazociągu pod dnem Morza Bałtyckiego jest
niekompletny i wymaga uzupełnień zanim zostanie przeanalizowany.
Dodał, że inwestor musi opisać konsekwencje budowy dla środowiska na całym odcinku proponowanego przebiegu. Powinien też przedstawić
alternatywne rozwiązanie, w którym rurociąg nie biegnie pod dnem morskim. Minister odniósł się także do platformy serwisowej, którą niedaleko szwedzkiego wybrzeża chcą postawić Rosjanie. Spółka powinna
zaproponować alternatywne lokalizacje tego obiektu.
W dwa dni potem rosyjska "Niezawisimaja Gazeta" napisała o kolejnym ciosie zadanym planom budowy bałtyckiej rury. Jej zdaniem, nie tylko
przesunie to w czasie przedsięwzięcie, ale "prowadzi też do gwałtownego podrożenia inwestycji". Konsorcjum Nord Stream przyznaje, że projekt będzie droższy niż przewidywano, ale nie mówi o ile. Jednak
wg analityków, gazociąg może kosztować nawet 15 miliardów dolarów wobec wcześniej podawanych 5-6 miliardów dolarów.