Czy wielkie statki rybackie, które łowią mniej cenne gospodarczo ryby na paszę, są zagrożeniem dla bałtyckiej fauny i
gospodarki rybackiej? Zdaniem rybaka Bogdana Waniewskiego, w tej sprawie narosło trochę nieporozumień.
- Według mnie, na Bałtyk nie powinny wchodzić duże statki rybackie, niezależnie od tego, czy to są
paszowce, czy też inne jednostki połowowe, niezarejestrowane na tym morzu - uważa Waniewski, prezes Stowarzyszenia Armatorów Rybackich z Kołobrzegu. - Nie powinno być tak, że np. Duńczycy, którzy
posiadają flotę północno-morską i oceaniczną, i mając do wyłowienia na Bałtyku swój limit ryb, wprowadzają na nasze wody te wielkie - 80- czy 100-metrowe jednostki.
Szef stowarzyszenia nie przeczy, że
nasi sąsiedzi zza wody robią to bardzo ekonomicznie i szybko. Jednak - jak mówi - idąc tym rozumowaniem, można by wprowadzić na Bałtyk jeszcze większy trawler, np. przetwórnię, i on sam załatwiłby limit.
- Nie tędy droga. Bałtyk jest morzem zamkniętym i niech on służy rybakom znad tego morza, a nie armatorom spoza niego - powiada.
Jak informowaliśmy, latem tego roku, w okresie nasilenia sporu z
Brukselą, inne organizacje - Związek Rybaków Polskich z Ustki oraz związek zawodowy Sierpień 80 - wydały oświadczenie, w którym zarzuciły unijnemu komisarzowi ds. rybołówstwa, że Komisja Europejska
wydała zakaz połowu dorszy a nie zakazała właśnie połowów paszowych (przemysłowych) śledzi i szprotów. Zdaniem obu organizacji, taka eksploatacja łowisk przynosi poważne straty w narybku dorsza.
Ale
dla B. Waniewskiego, który widział także polskie kutry łowiące ryby na paszę, nie ma specjalnej różnicy między takimi połowami ryb a połowami na konsumpcję w polskim wydaniu.
- Zadałbym pytanie, czym
tak naprawdę się one różnią. Praktycznie niczym. Łapie się identycznym sprzętem, w identyczny sposób, na tych samych łowiskach. Różnica polega tylko na tym, że - według mnie - połowy paszowe są bardziej
humanitarne, ponieważ bierze się wszystko co w sieci na burtę i cała złowiona biomasa jest przewożona do portu. Natomiast w przypadku tzw. połowów konsumpcyjnych prawda jest taka, że za burtę idzie duża
część złapanych ryb - tak zwane wysorty. To niewymiarowe osobniki, na które aktualnie nie ma zbytu. One są już martwe, ale się je wyrzuca. To działanie bez sensu.
Zdaniem prezesa SAR, "ze względu na
szacunek dla morza" bardziej ekologiczne i wskazane byłoby przywożenie całego połowu do portu. Ale na to nie chcą się zgodzić rybacy, bo twierdzą, że nie wiadomo, co z taką rybą potem zrobić.