Mamy dramat - oby pod kontrolą. Tak można chyba określić sytuację, w jakiej pod koniec roku znalazła się Stocznia
Szczecińska Nowa. Banki wycofały się z finansowania produkcji, dostawcy chcą przedpłat. Firmę podłączono do rządowej kroplówki, z której kapią pieniądze na pensje i podtrzymanie działalności. Wypada mieć
nadzieję, że państwo nie opuści tej spółki do momentu prywatyzacji, a firma Złomrex - jedyna, która wstępnie zgłosiła chęć zakupu - po zastanowieniu nie wycofa swojej oferty.
Na razie jednak tegoroczny
finisz jednego z największych zakładów na Pomorzu Zachodnim, który wciąż karmi kilka tysięcy stoczniowych rodzin, wygląda fatalnie i przypomina szalony wyścig z czasem tonącego powoli statku, który robi
wszystko, aby dopłynąć do portu, gdzie naprawią dziurę w jego burcie.
Czy stocznia będzie miała nowego właściciela, powinno okazać się najpóźniej 28 grudnia. Wcześniej jednak grupa stalowa Złomrex
odkryje karty względem Stoczni Gdynia, gdzie również chce wejść kapitałowo (oby nie rezygnując ze Szczecina).
Przemysław Sztuczkowski, prezes i właściciel Złomreksu, powiedział niedawno, że nie
podoba mu się pomysł likwidacji jednej ze stoczniowych pochylni, czego domaga się Bruksela. Ma jednak pomysł na uzupełnienie tej luki inną produkcją, Czy jednak wcześniej zarządowi SSN, rządowi i
Sztuczkowskiemu uda się rozwiązać problem nieopłacalnych kontraktów na budowę statków? Potencjalny inwestor zapowiedział przecież, że nie kupi firmy, której statki mogą przynieść kilkaset milionów złotych
straty.
Jeżeli Złomrex zdecyduje się na SSN, to rozpoczną się negocjacje z państwowym właścicielem spółki, które potrwają. Jeżeli zakończa się pomyślnie, to nastąpi kolejne czekanie - tym razem np. na
zgodę urzędu antymonopolowego. To czekanie musi jednak być zabezpieczone przez państwo, aby firma nie upadła, zanim nowy właściciel zacznie ją naprawiać. To będzie bolesna naprawa, ale niech wreszcie
nastąpi.