Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Wyciągnąć rybaków z szarej strefy

Kurier Szczeciński, 2007-12-07
Rozmowa z Bogdanem Waniewskim, prezesem Stowarzyszenia Armatorów Rybackich w Kołobrzegu - Dlaczego w środowisku rybackim są spory? - Wśród członków naszego stowarzyszenia rozdźwięków nie ma. Spory są raczej na styku działaczy organizacji rybackich. Bo najgorsze co mogło się stać, to wejście polityki w rybackie problemy. Przyczynił się do tego czas wyborów parlamentarnych i związane z nim ambicje polityczne. - Ma pan na myśli Grzegorza Hałubka, ostatniego wiceministra gospodarki morskiej w rządzie PiS-u, a wcześniej jednego z liderów Związku Rybaków Polskich z Ustki, który startował na posła? - Niestety, to implikowało potem dalsze jego postępowanie w sprawach rybackich. Gdy wyszło to na jaw, było za późno, bo huśtawka emocji została rozbujana do granic wytrzymałości. W tej chwili w ogóle nie ma już rozsądku, racjonalnego myślenia. To wszystko idzie na żywioł. Aktualnie realizuje się najgorszy z możliwych scenariuszy. Mam na myśli m.in. konflikt w sprawie dorszy i ostatni protest ZRP w Brukseli, gdzie jego działacze domagali się dymisji komisarza Borga. - Czy będziecie się godzić na ograniczanie połowów ryb? - Nasza obecna sytuacja jest tak naprawdę spowodowana naszym urzędniczym marazmem, choć kamyk do ogródka można wrzucić i urzędnikom w Brukseli. Najważniejszym zarzutem jest to, że odebrano nam możliwość modernizacji floty. Na ich usprawiedliwienie dodam jednak, iż nie wierzę w to, aby w czasie przedakcesyjnych negocjacji nasi urzędnicy nie wiedzieli, co jest w Unii planowane - po prostu nie informowali o tym środowiska rybackiego w kraju. Pamiętam spotkania z naszymi głównymi negocjatorami, którzy wręcz zapewniali, że polityka rybacka w ówczesnej formie będzie kontynuowana. O polskiej stronie można też powiedzieć, że była do tych wszystkich przemian nieprzygotowana. Niepokończone były programy operacyjne, a często nawet nierozpoczęte, tylko zapisane hasłowo. To z kolei spowodowało brak finansowania w poszczególnych działaniach zapisanych w programie operacyjnym, co z kolei skutkowało niepokojami, bo jako branża połowowa nie byliśmy wspomagani w chwili, gdy mieliśmy stanąć do twardej konkurencji z rybakami unijnymi, którzy w jakiś sposób byli przez UE subsydiowani. To było trochę nieuczciwe. - Gdzie powinno być rybołówstwo - w ministerstwie rolnictwa? - Kiedyś było w resortach transportu, infrastruktury, w końcu w rolnictwie. Od 1 stycznia 2006 w UE został wydzielony dyrektoriat gospodarki morskiej i rybołówstwa i podobna ranga branży powinna być też w Polsce. Rozumiem, że według naszych władz jest to mały dział gospodarki. Natomiast nie do przyjęcia jest oderwanie sektora żeglugowego od rybołówstwa. Przecież obie sfery się przeplatają, więc popełniono kardynalny błąd. Abstrahuję od tego, że wpadliśmy między krowy i teraz znów będą one ważniejsze od ryb. Dotychczas w resorcie rolnictwa było tak, że jak w ramach konsensusu mieli z czegoś spuścić, to spuszczali z rybołówstwa. Po drugie, w ogóle nie wzięto pod uwagę kosztownej dla nas kwestii żeglugowej. Chodzi o sprawy związane z uprawnieniami morskimi, szkoleniami, bezpieczeństwem żeglugi, sprawami środowiskowymi. A przecież kto ma statki, ten ma wydatki. Teraz tak naprawdę nie będziemy mieli wpływu na kwestie kosztów. Przykład: gdy byliśmy oddzieleni od żeglugi, ani razu nie dostaliśmy do zaopiniowania żadnego projektu ustawy czy rozporządzenia dotyczącego żeglugi. - Pogodzicie się z unijnym zakazem połowu dorszy do końca roku? - Prawo unijne jednoznacznie reguluje pewne kwestie. My jesteśmy w UE i powinniśmy sobie wreszcie zdać sprawę z tego, że jak żeśmy się do tego kółka różańcowego zapisali, to musimy odmawiać tę samą modlitwę. Jeżeli w rozporządzeniu napisano o przekroczeniach limitów ryb, to obowiązkiem danego kraju jest oddać przełowioną ilość w następnych latach. Tu nie ma dyskusji. Ostatni protest naszych kolegów w Brukseli był nietrafny i niezrozumiały. Nie my jesteśmy stroną dla Komisji Europejskiej, lecz nasz rząd. Natomiast rybacy mają swoją komórkę w rybackiej komisji doradczej dla KE. Mieści się ona w Kopenhadze i przez nią powinniśmy przedstawiać problemy. Ale do tego trzeba się przygotować. Tu nie można sobie wydrukować wycinków z gazet i wymachiwać tytułami, jak to zrobili koledzy z ZRP. To żenujące. - Dlaczego rybacy nie chcą centrów pierwszej sprzedaży ryb? Eksperci uważają, że pomogłyby one zlikwidować szarą strefę w rybołówstwie? - Centra pierwszej sprzedaży to jedyna szansa dla polskiego rybołówstwa. Unijne przepisy mówią, że pomoc publiczna dla rybołówstwa może w swej znakomitej części przechodzić przez organizacje producenckie. Powinniśmy więc robić wszystko, aby one zadziałały w pełnym, zapisanym w rozporządzeniu, zakresie. Ci którzy są przeciwko temu, to dywersanci. - A grupy producenckie powstają? - One powstały, ale jedyną, która spełnia swoje zadania - może nie w 100 procentach, ale w 70, 80 - jest kołobrzeska organizacja producencka. Reszta jest w powijakach, z różnych przyczyn. Najczęściej ich członkowie tłumaczą się, że nie ma centrów pierwszej sprzedaży. A my, ze stowarzyszenia, mówimy, że to nieprawda, bo wcale nie potrzeba centrum, żeby grupa działała. - Czy na łowiskach jest morświn? Unia twierdzi, że jest, więc zakazała używania sieci do połowów łososia. - Nie, nie ma morświna i nie było. Moim zdaniem główny problem polega na tym, że dr Krzysztof Skóra z Helu forsuje określenie "siedliska". Według niego jeżeli dany rejon spełnia warunki, aby coś mogło w nim żyć, to mamy do czynienia z siedliskiem. Na podstawie - naszym zdaniem z gruntu fałszywej tezy - buduje całą politykę. Kiedyś może i morświny u nas bywały, ale w kronikarskim przeciągu czasu potwierdzenia występowania tych morskich ssaków nie mamy. Zdarzyło się, że przypadkowo się jakiś osobnik zaplątał, ale na Bałtyku pojawił się też wieloryb. Czy w takim razie mamy uznać Bałtyk za siedlisko wielorybów? Dodam, że wyniki obserwacji morświna, których dokonał Morski Instytut Rybacki, przetrzymano w departamencie rybołówstwa, więc do Brukseli dotarły po wyznaczonym terminie. W tej chwili rzeczywiście będziemy protestować. Natomiast na odkręcenie sprawy jest już za późno; dyrektywa zakazująca używania tych sieci zadziała, a ewentualny bój o jej zniesienie będziemy toczyć w okresie późniejszym. Z drugiej jednak strony trzeba mieć świadomość, że w Szwecji istnieje bardzo silne lobby sportowo-rekreacyjne łososia. Te ryby łapie się tam na małych łódeczkach metodą trollingową (na wędkę - red.). W Skandynawii jest to bardzo popularne i oni sprzeciwiają się poławianiu przemysłowemu. - A nie będziecie się domagać zakazania sportowo-rekreacyjnych połowów dorszy? Nieoficjalnie mówi się, że na całym Bałtyku na wędki trafia nawet kilka tysięcy ton tej ryby. - Tak naprawdę to nikt jeszcze nie wyszacował, ile wędkarze łowią tych dorszy. I nie trzeba od razu mówić o zakazie. Wędkarstwo rekreacyjne powinno się rozwijać. Chodzi o co innego: nie godzimy się z tym, że te połowy nie są wliczane do szacunków wielkości całego stada dorsza na Bałtyku. - To ile jest tych dorszy w naszym morzu? - Nie odważyłbym się powiedzieć, że jest ich tyle, ile mówią rybacy, bo mówią subiektywnie. Nie wierzę też - bo wiem z doświadczenia - że jest ich tak mało, jak mówi Bruksela. Prawda leży gdzieś pośrodku. I dopóki nie zrobi się porządnych badań, to według mnie limity powinny zostać podniesione, ale nie 5, 6 razy, lecz o rozsądną wielkość. Natomiast bezwzględnie powinny się znaleźć pieniądze na natychmiastowe rozpoczęcie monitoringu morza i badań w celu ponownego wyszacowania stad, ale w sposób biologiczny, a nie statystyczny - jak do tej pory. - Czy więc będziecie naciskać na Brukselę w tej sprawie? - Bezwzględnie. Nasz pomysł idzie dalej. Jako SAR proponujemy, aby wreszcie zerwać z monopolem decydowania przez urzędników KE o wszystkim, bo oni się po prostu na wszystkim nie znają. I nasz pomysł jest taki, żeby powstały minirady ministrów odpowiedzialne za rybołówstwo, ale dla danego morza. Bo poszczególne akweny morskie mają swoją specyfikę. Oczywiście działalność tych minirad ministrów i minikomitetów ds. rybołówstwa powinna współgrać z ogólną polityką rybacką Unii. Powinna spełniać generalia, ale i je uszczegóławiać. I pod tym kątem widzimy też nasz Bałtyk. Ponadto, musi się też zmienić sposób finansowania nauki. Dobrze by było, gdyby każdy narodowy instytut publikował wyniki swoich badań z przewidywaną prognozą stada. Te dane powinny trafiać do współpracującej z Brukselą instytucji międzypaństwowej. Na tej podstawie byłaby dopiero formułowana polityka połowowa na rok następny. Tym sposobem wybija się z ręki możliwość manipulacji. - Trójmiejska prasa informowała, że na tamtejszym bazarze można kupić małe, jeszcze niedojrzałe do rozrodu, dorsze. - Jak w każdym zbiorowisku i tu jest grupa ludzi, którzy są kompletnie nieodpowiedzialni. Łapią te małe osobniki, bo jest na nie zbyt. Ten łańcuch trzeba przerwać. Moim jednak zdaniem jest to celowo robione. - Wracamy więc do problemu szarej strefy w rybołówstwie... - Zadaniem rządu powinno być jak najszybsze wyciągnięcie rybaków z szarej strefy, żeby mieli inne możliwości legalnej sprzedaży i przy okazji możliwość pozyskania pieniędzy z unijnych subwencji. A można je otrzymać np. na zabezpieczenie nadwyżek połowowych. Za te środki można ryby odfiletować, zamrozić, przetransportować, przechować. Na te wszystkie operacje dostaje się pieniądze, ale tylko w ramach oficjalnego obrotu rybą - a nie szarej strefy. Ludzie o tym nie mają pojęcia. W 2007 r. dorsz z szarej strefy tak zalał rynek, że jego ceny poleciały w dół do 3 złotych za kilogram. Teraz słyszę, że główni odbiorcy tej ryby robią święte miny. W takim razie pytam, kto skupił tysiące ton tego dorsza? Gdzie on się podział? Oczywiście trafił na rynek za ich pośrednictwem. Tylko że teraz całą winę zwalają na rybaków. A to nieprawda, bo ten łańcuch był bardzo długi. Byli też odbiorcy z zagranicy, bo Polska nie jest w stanie wchłonąć takiej ilości ryby; nie ma tradycji jedzenia ryb w ogóle, a dorsza szczególnie. Ten rząd powinien zrobić wszystko, nawet powodując koszty społeczne, żeby wyciągnąć rybaków z trzech szarych stref - finansowej, socjalnej i połowowej. - Czy ci rybacy, którzy dostali odszkodowania za zezłomowane kutry i łodzie jakoś zainwestowali te pieniądze? - Uważam, że sprawę całkowicie zawalono, bo samorządy wykazały się beztroską. Pamiętajmy, że te pieniądze spłynęły do rejonów o strukturalnym bezrobociu i w takiej ilości, że dla tych małych gmin i miasteczek mogłyby one być bardzo poważnym zastrzykiem. Przypomnę, że np. w Dziwnowie, gdzie zredukowano 70 procent floty rybackiej, samorząd nie zrobił kompletnie nic, żeby tym ludziom pomóc zainwestować te rekompensaty, aby pomóc im zabezpieczyć się na przyszłość - na przykład przez otwarcie frontu inwestycyjnego. Według mojej obserwacji niewiele z tych pieniędzy udało się zainwestować. W większości te środki gdzieś się porozłaziły, bo ich nie widać. Zostały po prostu przejedzone. Z tego co wiem, np. Niemcy nie wypłacali takich odszkodowań do ręki, tylko były one przydzielane i musiały być zainwestowane. I tam ludzie nie poszli od razu po zasiłki, bo przecież nie o to chodzi. Osobiście forsowałem rozwiązanie austriackie, gdzie całe doliny są wykupione pod usługi dla narciarzy przez wsie, w ramach lokalnej spółki. Każdy się dorzuca lub bierze kredyt, który jest niskooprocentowany. U nas można by np. zainwestować w nadmorską infrastrukturę turystyczną i handlowo-rozrywkową. - Dziękuję za rozmowę.
 
Marek Klasa
Kurier Szczeciński
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl