Czy Ministerstwo Gospodarki Morskiej to zbędny luksus w polskiej administracji rządowej? Tworząca się nowa koalicja
chce zlikwidować resort. Protestują przedsiębiorcy i odchodzący minister z PiS-u.
Gospodarka morska lub jej branże były w przeszłości obecne w nazwach ministerstw. I tak np. w 1947 roku powołano
Ministerstwo Żeglugi i Handlu, przekształcone potem w Ministerstwo Żeglugi. Także np. w latach 80. mieliśmy Ministerstwo Transportu, Żeglugi i Łączności (1987-89). Jednak czasy PRL-u to gospodarka
nakazowo-rozdzielcza z wielkimi przedsiębiorstwami państwowymi, gdzie każda decyzja co do strategii czy zakupów zapadała w Warszawie. Państwo musiało decydować o firmach posiadających setki kutrów i
trawlerów, mieć oko na wielki ruch w portach spowodowany między innymi tym, że polskie ładunki wozili polscy armatorzy. Wreszcie baczyło na stocznie, z których gros produkcji wędrowało do Związku
Radzieckiego.
Od przełomu politycznego w Polsce w 1989 roku do 2001 roku w strukturach rządu funkcjonowało z kolei Ministerstwo Transportu i Gospodarki Morskiej. Już wtedy padały argumenty, że ta
morskość w nazwie jest niepotrzebna, bo np. żegluga morska i porty to nic innego jak transport powiązany z infrastrukturą, stocznie to przemysł stalowy, a rybołówstwo pokrewne jest rolnictwu.
chowane morze
Sporo w tym racji, bo w krajach Unii Europejskiej morze jest na ogół "schowane" w innych resortach. Np. we Francji i Szwecji rybołówstwo jest w ministerstwie rolnictwa. Tylko
w nielicznych krajach, tak jak w Norwegii (ze sprawami przybrzeżnymi), Danii (z żywnością i rolnictwem) czy Portugalii (z rozwojem wsi) jest wy-eksponowane w nazwach. Ale w tych krajach branża ta jest
ważną częścią gospodarek.
W niektórych krajach morze pojawia się raczej w aspekcie ekologicznym jako resort środowiska (Włochy). Natomiast Grecja, która przecież jest ostoją taniej bandery, ma
ministerstwo handlu morskiego, w którym zawiera się żegluga i porty Z kolei Chorwacja, która aspiruje do UE, ma Ministerstwo Morza, Turystyki, Transportu i Rozwoju.
Ostatecznie w Polsce morze zniknęło
z nazwy resortu jeszcze przed akcesją Polski do UE. Rybołówstwo np. znalazło się w resorcie rolnictwa. Po wejściu Polski do wspólnoty okazało się nagle, że polskie wody stały się łowiskami także innych
krajów bałtyckich. Pojawiła się silniejsza unijna konkurencja, posiadająca nowocześniejsze kutry rybackie. Jednocześnie nasi rybacy redukowali flotę. Narzekali przy tym na często opieszałe działania
departamentu rybołówstwa. Z kolei w resorcie transportu nie udawało się również sfinalizować kwestii powrotu polskiej floty handlowej pod biało--czerwoną banderę.
Ubogi w departamenty
Po
wyborach w 2005 roku rząd PiS zdecydował się na powołanie Ministerstwa Gospodarki Morskiej, co było bardziej koniecznością, bo musiał tym resortem obdzielić koalicjanta - LPR. Niestety, nowa struktura od
początku działała na "wariackich papierach", a wśród urzędników panował klimat tymczasowości.
- To było tylko z nazwy ministerstwo. Na dobrą sprawę po utworzeniu MGM to był jeden departament -
transportu morskiego, w którym pracowało około 70 osób - mówi Zbigniew Graczyk, który był wiceministrem od spraw rybołówstwa, gdy resortem kierował Rafał Wiechecki. -Jeszcze do maja tego roku MGM nie
miało własnej siedziby. Mieściło się kątem w Ministerstwie Infrastruktury.
W marcu tego roku do MGM przeniesiono też rybołówstwo (z resortu rolnictwa). Jednak-jak mówi Graczyk - fizycznie nowy resort
nadal korzystał z usług Ministerstwa Rolnictwa. Rozdzielenie rozpoczętych już zadań czy kompetencji nie było bowiem takie proste. Poza tym trzeba było budować .namiastkę obsługi prawnej itp.
Od
początku ministerstwo było tworem anemicznym. Podlegały mu tylko departamenty: transportu morskiego, bezpieczeństwa na morzu i funduszy unijnych oraz rybołówstwa. Tymczasem np. resorty: skarbu państwa to
16 departamentów, gospodarki - aż 19, zaś transportu -15.
W końcu MGM wynajęło budynek na siedzibę na warszawskiej Woli. W międzyczasie trwały prace nad prawem, które miało zachęcić armatorów do
rejestrowania frachtowców pod polską banderą. I tak powstała Ustawa o podatku tonażowym, a w trakcie uzgodnień była kolejna - o pracy na morskich statkach handlowych.
Brak świadomości?
Po
odejściu z MGM Rafała Wiecheckiego latem tego roku tekę ministra objął Marek Gróbarczyk. Trafił akurat na spór polskich rybaków z Brukselą w sprawie dorsza. Słusznie czy też nie - resort poparł naszych
rybaków jak nigdy wcześniej. Niektórzy uznali jednak, że to zagrywka w celu zdobycia poparcia przed wyborami, które jednak wygrała PO.
Odchodząc ze stanowiska Gróbarczyk wydał stanowisko, w którym "z
dużym zdziwieniem i konsternacją" przyjął taką zapowiedź likwidacji MGM.
"Ze smutkiem przyjmuję informacje, głoszone w mediach przez przedstawicieli przyszłego obozu rządzącego, że Ministerstwo
Gospodarki Morskiej to - w ich opinii - "resort nieistotny", a jedyną jego racją bytu było "zaspokojenie ambicji współkoalicjanta". Zdaniem Gróbarczyka, może to świadczyć o tym, jak niewielka jest
"w niektórych kręgach świadomość istotnej roli gospodarki morskiej w naszym kraju". "Włączenie tej działalności do innych resortów Ministerstwa Rolnictwa czy Infrastruktury - tak jak jest to
planowane - oznacza ponowne zmarginalizowanie roli wybrzeża i przyznanie się do tego, iż państwo polskie nie zamierza prowadzić własnej, wyrazistej polityki morskiej" - napisał. Gróbarczyk przypomina
m.in., że zasługą MGM jest decyzja o przekopie Mierzei Wiślanej, który ma otworzyć na Bałtyk rozwijający się port w Elblągu.
Nieco odmienne zdanie ma Z. Graczyk: - Oczywiście, można powiedzieć, że dla
sektora najlepsze byłoby, żeby zadania realizowało jedno ministerstwo. Ale powiedzmy także, iż byłoby ono mocniejsze, gdyby pod kontrolą miało także branże: stoczniową, portową czy transport śródlądowy.
Jednak obawiam się, że na ministerstwo w takiej postaci państwa po prostu nie stać. Lepszy będzie więc powrót do sytuacji sprzed powołania MGM.