Pojawiła się nowa niewiadoma, która może mieć wpływ na przetrwanie niektórych bałtyckich ryb. Jest nią żebropław,
który - niechciany przez biologów i rybaków - zawitał niedawno również na polskie wody. Może on zagrozić np. szprotowi, który jest pokarmem dorsza.
Po raz pierwszy groźny gatunek o nazwie
Mnemiopsis leidyi odkryto na Bałtyku rok temu (w Zatoce Kilońskiej). Jak poinformował prof. Krzysztof E. Skóra ze Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego, zagęszczenie wynosiło ok.
30 osobników w metrze sześciennym wody. W lecie tego roku żebropławy zauważono też w innych rejonach naszego morza.
- W kwietniu br. potwierdzono jego obecność w próbach zebranych w rejonie Głębi
Gotlandzkiej, a latem także w wodach Zatoki Fińskiej i wokół Wysp Alandzkich - nie kryje zaniepokojenia dr Piotr Margoński z Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni.
I wreszcie stało się - na
początku października w Juracie w rejonie molo kilka osobników zaobserwował mgr Maciej Dubiński.
Czym są żebropławy, że wywołują taki niepokój naukowców? Ojczyzną Mnemiopsis leidyi są przybrzeżne
wody wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej i Południowej. Gatunek jest dość odporny na zmianę czynników środowiskowych. Jak informuje prof. Skóra, wytrzymuje zasolenie od ok. 3 do 32 promili (w Zatoce
Puckiej wynosi ono ok. 7 prom.) i temperaturę od 4 do 31 st. C. "Zatem temperatura i zasolenie wód Bałtyku nie są barierą dla jego rozmnażania".
A organizm ten potrafi się rozmnożyć. Duży
osobnik potrafi wyprodukować w ciągu doby 3 tysiące jaj, a maksymalnie od 7 do 10 tys. Jeśli lato jest ciepłe, to do jesieni w morzu mogą się pojawiać "zakwity" żebropławów.
Prawdopodobnie
żebropław ten dostał się na akweny europejskie już w latach 80. w wodach balastowych, którymi wypełnia się zbiorniki balastowe frachtowców, aby jednostki, które akurat nie mają ładunku, były na morzu
bardziej stabilne. W ten sposób różne egzotyczne organizmy przemieszczają się nawet o tysiące kilometrów i wraz z wodą spuszczane są do nowych ekosystemów (mórz).
W przypadku Europy na pierwszy
ogień poszło Morze Czarne, a później także Azowskie i Kaspijskie. Gatunek ten przedostał się także do Morza Marmara i Egejskiego. Inwazja okazała się zabójcza. Masowe rozmnażanie było główną przyczyną
"wyeliminowania ze środowiska kilku ważnych dla rybołówstwa gatunków ryb. Straty poniesione z tego tytułu wyniosły w latach 90. ok. 300 mln dolarów" - przypomina prof. Skóra.
Czym jest
Mnemiopsis leidyi, że doprowadza niemal do zagłady? To drapieżny organizm osiągający do 10 cm długości o niemal przezroczystym, galaretowatym ciele. Świeci migotliwym światłem.
- Pożywienie tego
żebropława (posiada zgrubienia przypominające żebra - przyp. red.) stanowi szerokie spektrum organizmów planktonowych: ikra i larwy ryb, nieduże planktonowe organizmy oraz planktonowe stadia larwalne
bezkręgowców dennych - wylicza dr Piotr Margoński.
Czy mały, ale liczny drapieżca okaże się zgubny dla cennego gospodarczo dorsza, którego zdaniem biologów i tak jest coraz mniej w Bałtyku. -
Najbardziej groźny może się okazać dla szprota, a więc i pośrednio dla dorsza, który się nim żywi - uważa dr Margoński.
Na razie trudno jeszcze przewidzieć, jaki ostatecznie wpływ będzie miał
Mnemiopsis leidyi na faunę Bałtyku. Nie wiadomo, jak się będzie tu rozmnażał. Jak uważa prof. Skóra, może być jednak bardzo groźny. "Bałtyk jest niezwykle czuły na zmiany naturalnej struktury
gatunkowej", bo wiele organizmów nie ma tu swoich "dublerów", którzy podtrzymaliby ich rolę w środowisku.
Zdaniem doktora Margońskiego, obce Bałtykowi organizmy dobrze się w nim poczuły: -
Znacznie więcej na ich temat powie nam wiosna. Wtedy będzie można stwierdzić, czy żebropławy zaczną się dalej przemieszczać. Niebezpieczeństwo jest bardzo duże.