Biorąc pod uwagę sytuację panującą w największych stoczniach produkcyjnych, która rzutuje na stan całego polskiego
przemysłu okrętowego, tegoroczne Międzynarodowe Targi Morskie Baltexpo wypadły nadspodziewanie dobrze. Zwłaszcza, jeśli porówna się je z edycją sprzed 2 lat, która miała wyraźnie dekadencki charakter.
Tamte targi, jeśli nie liczyć pierwszych, "ząbkujących" edycji sprzed lat parudziesięciu, były najgorsze pod względem liczby uczestników (284 wystawców z 16 krajów), kończąc dziesięcioletni, schyłkowy
trend.
W ostatnim Baltexpo uczestniczyło już ok. 400 wystawców z 21 krajów, z których trzy: Dania, Niemcy i Norwegia, miały zbiorowe stoiska narodowe. Wprawdzie organizatorzy chwalili się, że
takie zbiorowe ekspozycje to obecnie rzadkość na międzynarodowych imprezach, co miałoby świadczyć o prestiżu gdańskich targów, ale - jak można to było zobaczyć np. na zeszłorocznym hamburskim SMM, czy
tegorocznym norweskim Norshipping - narodowe pawilony to nie taki znowu rarytas.
Na pewno o wysokim prestiżu gdańskich targów nie świadczył drugi garnitur oficjeli przybyłych na ich otwarcie, a
odczytany na inauguracji fragment listu przysłanego przez głównego patrona, ministra gospodarki Piotra Woźniaka, że "targi dadzą impuls do dalszego rozwoju [podkr. red.) naszego przemysłu okrętowego"
- biorąc pod uwagę aktualny stan głównych stoczni - zabrzmiał wręcz szyderczo. Również życzenia Pawła Brzezickiego, prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu, by prywatyzacja stoczni dokonała się jak najszybciej,
zabrzmiały dwuznacznie. To właśnie jego agencja, jako współwłaściciel największych stoczni, odpowiedzialna jest za ślimaczący się proces ich prywatyzacji.
Na targach widać było, jak na dłoni, ze w
porę przeprowadzone zmiany własnościowe przynoszą w stoczniach dobre rezultaty. Sprywatyzowana przed laty Gdańska Stocznia "Remontowa" nie tylko że nie ma własnych problemów, ale wyciągnęła z kłopotów
cały szereg innych firm okrętowych, tworząc prężną Grupę "Remontowa". Jej ubiegłoroczne przychody wyniosły 1,5 mld zł, a tegoroczne prawdopodobnie osiągną 1,8mld. Nic zatem dziwnego, że właśnie prezes
tej grupy, Piotr Soyka, odebrał na tegorocznym Baltexpo "Złotą Kotwicę" - nagrodę Prezesa Krajowej Izby Gospodarczej. I nie umniejsza bynajmniej rangi tej nagrody fakt, ze nie została ona przyznana
"za całokształt", lecz za wyjątkowo udany produkt: statek ewakuacyjny do obsługi platform wiertniczych na Morzu Kaspijskim. Jednostka okazała się tak dobra, że odbiorca złożył zamówienie na kolejne
cztery. ("Srebrne Kotwice" jury, w którym zasiadał również przedstawiciel naszego wydawnictwa, przyznało firmom: Det Norske Veritas - za innowacyjny symulator, ułatwiający przeprowadzanie inspekcji
statkowych i szkolenie inspektorów oraz Alfa Laval - za jedyny obecnie w świecie, ekologiczny (niechemiczny) system oczyszczania wód balastowych, chroniący przed przenoszeniem się obcych organizmów z
akwenu do akwenu.)
O wyższości prywatnego nad państwowym, świadczy również znaczna liczba mniejszych firm okrętowych, w tym również stoczni, które-w przeciwieństwie do podupadłych "molochów" -
radzą sobie na rynku znakomicie, produkując wysokiej klasy wyposażenie dla statków, a nawet całej jednostki: holowniki, pilotówki, luksusowe jachty pełnomorskie itd., jak choćby Damen Shipyards Gdynia,
czy Maritim-Shipyard z Gdańska.
Na gdańskich targach wyraźnie widać było, że zaciera się, wprowadzony kiedyś administracyjnie, podział na stocznie produkcyjne i remontowe. Te drugie, np. Gryfia,
Nauta, Morska Stocznia Remontowa, Stocznia Marynarki Wojennej, coraz odważniej wchodzą na rynek budowy i przebudowy statków, nie ograniczając się do świadczenia usług remontowych. Ich niezła kondycja -
która mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby zostały sprywatyzowane - pozwala mieć nadzieję, ze kooperujące z polskim przemysłem okrętowym, rozległe zaplecze przemysłowe, doprowadzone nie tak dawno na skraj
totalnej zapaści przez upadające stocznie państwowe, ma szansę przynajmniej na stabilną kooperację z nimi. Bez takiego zaplecza polskie stocznie byłyby praktycznie montowniami wyposażenia pochodzącego z
zagranicznych fabryk, a stanowi ono 60-80% wartości budowanych statków.
Intensywny ruch, jaki panował na gdańskich targach przez wszystkie 3 dni ich trwania, świadczy ze polskie firmy produkujące
wyposażenie okrętowe nie zamierzają rezygnować ze znakomitej obecnie koniunktury okrętowej - i robią to bez oglądania się na niepewną przyszłość trzech największych stoczni produkcyjnych. Teraz, gdy świat
stanął otworem, takiej szansy nie można marnować.