Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Kto zwędził dorsza

Nie, 2007-10-01
Gdyby żaden złośliwy przypadek nie przeszkodził wylęgnięciu się ryb ze wszystkich jaj, a każda ryba osiągnęła dojrzałość, w 3 lata morze wypełniłoby się po brzegi tak, że można by przejść przez Atlantyk suchą nogą po dorszowych grzbietach. Dorsz jest bowiem płodny. Odporny na choroby i zimno. Żywi się prawie wszystkim - co nadaje się do zjedzenia - łącznie z innymi dorszami. Szukający płytkich wód i podpływający blisko brzegu był modelową rybą nadającą się do gospodarczego wykorzystania - tak w "Wielkim słowniku kulinarnym" przed 150 laty pisał Aleksander Dumas. Nic się nie zmieniło, poza tym że owych "złośliwych przypadków" jest w życiorysach dorszy bajecznie dużo. Samica składa około 9 milionów jaj, z których każde mogłoby skończyć się dorszowym istnieniem. Niestety do wieku dorosłości dotrwają tylko 2 osobniki. Dorsz przez stulecia był też bydlęciem wielce konfliktogennym, o czym zresztą nie miał nawet pojęcia. W historii odnotowano 12 wojen dorszowych. Obecnie świadkuje-my kolejnej, w której dręczeni są polscy rybacy. Powodem jest niespodziewany zakaz połowu dorsza nałożony na Polskę przez Komisję Europejską ds. Rybołówstwa. Zdaniem komisji Polacy przekroczyli limit połowowy przyznany na obecny rok. - Dalsza eksploatacja ławic doprowadzić by mogła do zupełnego wyniszczenia dorszowej rodziny - twierdzi Maltańczyk, przewodniczący komisji Joe Borg. W przekonaniu Polaków te limity połowowe i pogłoski o przetrzebieniu stada dorsza to lipa. Wojnę łatwo można by zakończyć, gdyby Neptun Borg się zmiłował i zmienił zdanie. Dola rybaka Udaliśmy się nad morze, gdzie rybacy występują jak górale w Zakopanem. W porcie na Helu zauważyliśmy jacht do połowu dorsza o kryptonimie Hel-23, obok którego prze-chadzał się Henryk Indyk z czarnym psem. Pan Henryk jest w rybactwie za sprawą ojca, któremu ów los zgotował jego dziad. Indyk nie prze-handlował swojego 47-letniego kutra za unijne eurasy, których przeliczenie na złotówki dałoby mu jakieś 700 000. Do emerytury daleko. Z łodzi żyją trzy rodziny. Pomysłów na inne życie nie ma. Rybołówstwo to Indycze powołanie. W martwym letnim sezonie na remont jednostki wyłożył był Indyk prawie 300 000 zł. Odkuć się miał je-sienią. Wtedy w gazetach przeczytał, że jest embargo i łowić mu nie wolno. Wolno mu płacić opłaty portowe, postojowe dla rybaków, podatki i ubezpieczenia. Henryk Indyk jest więc naindyczony, a myśli ma czarne jak sierść jego psa. Krótki się robi w keszu i jeżeli zakaz potrwa dłużej niż do końca roku, czym straszą gazety, to zbankrutuje. Limit połowowy na dorsza dla swojego kutra Indyk ma niewykorzystany. Zupełnie nie rozumie, na jakiej zasadzie ma być karany za to, że jakiś przedsiębiorca z chciwości swój limit przekroczył. Opcje widzi takie - zbankrutować bez walki lub wyjść w morze i łowić. Ministerstwo Gospodarki Morskiej ustami ministra Marka Gróbarczyka mówi, że rząd wspiera rybaków w buncie przeciw Unii i jest przekonany, że rybacy mają rację w sporze o dorsza. Na pytanie, czy rybacy mogą łowić bezkarnie, minister odpowiada wymijająco: My chcemy powiedzieć rybakom, że nie łamią prawa, ale Unia twierdzi w tej chwili, że łamią. Jednocześnie ministerstwo straszy Henryka Indyka, że w zakresie ochrony dorsza wprowadzone będzie bezwzględne egzekwowanie zakazu łowienia i obrotu niewymiarowymi rybami, w szczególności dorszem, co wiąże się z grzywną do 50 000 zł oraz z utratą licencji połowowej. Henryk Indyk nie wie więc, kiedy wierzyć ministrowi, a kiedy nie. I czy, wbrew zapewnieniom ministra, kary za nielegalny połów Inspekcja Rybacka mu jednak nie przypierdoli. Wtedy też zbankrutuje i do tego będzie musiał się nadenerwować. Może więc lepiej pozostać w porcie bez nerwów. Duńskie święte krowy Dziwne też jest, że ministerstwo stoi na stanowisku, że dorsza jest w bród, ale do Komisji Europejskiej wysłało dane, które doprowadziły do restrykcji. Henryk tego nie rozumie - i słusznie. Wrogo nastawieni do Henryka Indyka są też wielcy hurtownicy handlu dorszem. Jest bowiem tak, że on żyje w warunkach gospodarki planowo rozdzielczej, a dyktujący ceny prywaciarze - w atmosferze dzikiego kapitalizmu. Bez skrupułów narzucają 300 proc. marży za samo tylko magazynowanie ryby. Straszą, że jak się nie podoba, to kupią dorsza od Rosjan, którzy też łowią na Bałty-ku, a regulacje unijne mają w dupie. Obecnie do polskich hurtowni dostarczają rybę duńskie kutry, których embargo nie obowiązuje. Gdyby zyski z morza dzielić bardziej sprawiedliwie - choćby po połowie - to rybakom łatwiej byłoby przetrwać okresy bez dochodów. Rybacy nie mają jednak żadnej siły ekonomicznej, a hurtownicy - skrupułów. Nie istnieje jakiś rozsądny sposób kredytowania bałtyckiego rybołówstwa. Stocznie budujące średnie jednostki obłożone są zamówieniami, choć ani jednego kutra w Polsce nie sprzedały. Buduje się dla Irlandii, Islandii, Danii, podczas gdy Polacy pływają jednostkami z niemieckiego demobilu. Nikogo nie stać na statek za 5 mln euro. Pan Henryk Indyk wierzy, że dorsza w Bałtyku jest zatrzęsienie. Za sankcje odpowiedzialni są polscy naukowcy, którzy za unijne pieniądze produkują fałszywe dane, czym mają doprowadzić do likwidacji rybołówstwa. Unia psuje się od głowy W Ministerstwie Gospodarki Morskiej, od kiedy odszedł ze stołka ministra kibic Widzewa Łódź wszechpolak Rafał Wiechecki, dzieje się lepiej. Minister Marek Gróbarczyk jest bezpartyjnym omnibusem legitymującym się dwoma fakultetami, w tym jednym branżowym. Ma doświadczenie oficerskie w zagranicznej flocie i menedżerskie w poważnych korporacjach. Od spraw rybaków ma zastępcę Grzegorza Hałubka, ongiś prezesa Związków Rybaków Polskich. Hołubek ma własne zdanie i konkretny pogląd, nie do końca chyba prawdziwy, ale za to odzwierciedlający zapatrywania polskich rybaków, których wszak był prezesem. O poglądach tych dowiedzieć się można było z Radia Maryja, w czasach gdy Hołubek był wodzem rybaków i przedsiębiorcą rybackim. W ocenie wiceministra Unia chce zniszczyć polskie rybołówstwo. Pierwszym etapem był wykup zdezelowanych kutrów. Pieniądze za sprzedaż zostały już prze-jedzone. Kolejnym krokiem są upierdliwe restrykcje połowowe podyktowane szowinizmami państw mających większe wpływy w Brukseli niż Polska. Polscy naukowcy i administracja morska opłacani z unijnych pieniędzy reprezentują cudzoziemskie interesy szykanując rodaków i produkując zafałszowane sprawozdania o połowach i zasobach ryby. Jest to sitwa, której trzeba dobrać się do skóry. Czyli cudzoziemskie spiski antypolskie w podziemiach na lądzie i morzach. Obecnie rzecznik ministerstwa przyznaje, że przyznanie się do prawdziwych polskich połowów było głupotą i frajerstwem, które zwróciło się przeciw nam. Gdybyśmy utrzymywali przyzwoity stopień hipokryzji, jak to robią inni, rybacy kłopotów by nie mieli. Polskie władze posiadają bo-wiem dowody na to, że jednostki szwedzkie przekraczały dziewięciokrotnie przyznane limity. Tymi dowodami minister przekonywać będzie przewodniczącego komisji Borga. Wystosowany też został z ministerstwa list do "fałszerzy danych" z Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. W rezultacie listu dyrektor naukowy dr Zbigniew Karnicki podał się do dymisji. Ministerstwo dąży prostą drogą do sukcesu polegającego na cofnięciu zakazu połowu przez Borga, jeżeli ten tylko pozna prawdę. Tak uważa rzecznik Grzegorz Witkowski. Arytmetyka i ichtiologia Zadzwoniliśmy do Morskiego Instytutu Rybackiego, skąd rzekomo kłamstwo się sączy, a który dyrektora naukowego już nie ma. Wyjawiono nam, że instytut nie jest organizacją polityczną, tylko naukową, i dostarcza mocodawcom wiedzy faktycznej, a nie takiej, jakiej akurat potrzebuje władza. Zgodnie z danymi pozyskiwanymi według światowych standardów, których wyniki mieszczą się w przedziale ufności, zdolność reprodukcji stada dorszy na Bałtyku jest ujemna. Jest to nie tylko skutek poczynań polskich rybaków, ale wszystkich łowiących. Także Rosjan, których normy połowowe nie obowiązują. Podobny zakaz połowów jak na Polskę Komisja Europejska nałożyła właśnie na Szwecję. Pomysł, jakoby Instytut Rybołówstwa prowadził politykę eksterminacji polskiego rybołówstwa, jest nonsensowny z dwóch powodów. Jeżeli rybołówstwo zostanie w Polsce zlikwidowane, sam instytut straci rację bytu i zostanie zlikwidowany. Dotacje, jakie dostaje na działalność z Unii, są natomiast funkcją faktycznie odłowionych ryb. Sankcje, jak te obecnie, godzą więc również w interesy ekonomiczne instytutu. Zwrócono nam uwagę, że Instytut Rybołówstwa bezpośrednio nie przekazuje danych o połowach do Komisji Europejskiej. Dane o połowach pozyskiwane są z raportów rybaków i gromadzone w elektronicznej bazie danych Centrum Monitorowania Rybołówstwa - agendy bezpośrednio podległej ministerstwu. Jeżeli rybacy dane z dzienników fałszują wiedząc skądinąd, że dorsza jest w wodzie w bród, to sami do siebie powinni mieć pretensje. Mówiąc poważnie, jeżeli byśmy mieli coś radzić Henrykowi Indykowi, to proponujemy spojrzenie ponad wodę - w niebo. Nad Bałtykiem unoszą się wszak stada mew, których po-łów nie jest ograniczony żadnymi restrykcjami. Mięso mewy jest delikatne, kaloryczne, bogate w białko i witaminy, tylko trochę śmierdzi. Trzeba zmienić odrobinę niesłuszne nawyki kulinarne społeczeństwa, w czym mogłoby pomóc Radio Maryja wmawiając wiernym, że mięso z mewy jest daniem postnym. Bo jeżeli dziś dorsza jeszcze można łowić, zanosi się na to, że za 3 lata już w ogóle się nie da.
 
Robert Jaruga. Współpraca Waldemar Kuchanny
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl