Z Andrzejem Jaworskim, prezesem zarządu Stoczni Gdańsk SA, rozmawia Lechosław Stefaniak
- Komisja
Europejska postawiła Polsce ultimatum: w ciągu miesiąca ma przedstawić plany redukcji mocy produkcyjnych Stoczni Gdańsk, w przeciwnym razie będzie musiała zwrócić pomoc publiczną otrzymaną po 1 maja 2004
r. Czy stocznia dostarczy Brukseli program, jakiego się ona domaga?
- Stocznia Gdańsk dostarczyła swój program restrukturyzacji na początku września 2006 r. Od tego czasu nie wydarzyło się nic
nowego, by miał on być zmieniony. Natomiast w piśmie, jakie dostaliśmy w ostatnich dniach od Komisji Europejskiej, nie ma żądania dostarczenia nowego programu, są tylko kolejne pytania. Komisja oczekuje,
że na nie odpowiemy, co, oczywiście, zrobimy.
- Czego one dotyczą?
- Są to bardzo szczegółowe zapytania techniczne, np. jak będzie wyglądało zamknięcie jednej czy dwóch pochylni i
jaki będzie ono miało wpływ na koszty stałe stoczni. Są też pytania na temat procentowych możliwości rozbudowy lub zmniejszenia produkcji przez konkretne urządzenia. To pytania specjalistyczne i, jak do
tej pory, na wszystkie odpowiadaliśmy.
- Ale Komisja żąda zamknięcia 2 z 3 użytkowanych przez was pochylni...
- W żadnym piśmie takiej informacji nie otrzymaliśmy.
- Skąd
zatem pogłoski, które pojawiają się w mediach?
- Nie wiem, być może są to sugestie przekazywane ustnie, w kuluarach, przez urzędników unijnych. Mogę jedynie potwierdzić, że w żadnym z
dokumentów, które zostały nam dostarczone, Unia Europejska nie zażądała zamknięcia 2 pochylni.
- Ale zażądała ograniczenia mocy produkcyjnych?
- Tak, zażądała ograniczenia mocy i
przedstawienia przez zarząd stoczni swoich propozycji w tym zakresie.
- Jakie zatem są te propozycje?
- Nasza propozycja została przygotowana i sprawdzona przez poważną europejską
firmę, która zajmowała się przemysłami stoczniowymi, Roland Berger. (Zresztą w ostatnich spotkaniach z urzędnikami unijnymi uczestniczył także przedstawiciel tej firmy).
Z naszych wyliczeń i założeń,
które, jak powiedziałem, przedstawiliśmy ponad pół roku temu, wynika jasno, że jedyny wariant, jaki wchodzi w rachubę, dotyczy możliwości zamknięcia jednej pochylni. Tym bardziej, że mamy informację, iż
Stocznia Szczecińska Nowa, która ma dużo gorsze wyniki finansowe i która jest także właścicielem trzech pochylni, ma wstępną zgodę na zamknięcie tylko jednej. Nie widzimy więc powodów, aby Stocznia
Gdańsk, która otrzymała dotychczas mikroskopijną pomoc ze strony państwa, w porównaniu np. z SSN, miała z tego względu zamknąć dwie pochylnie. Przypomnę, że SSN otrzymała ponad 2 mld zł pomocy publicznej,
natomiast my - tylko 36 mln. W związku z tym, nie do końca rozumiem, dlaczego my (tak się mówi w kuluarach, bo w dokumentach tego nie ma) mamy bardziej ograniczać nasze możliwości produkcyjne.
-
Jak pan sądzi, czy Komisja przystanie na waszą propozycję?
- To pytanie bardziej do Komisji, niż do nas. Jednego jesteśmy pewni. Wszystkie dokumenty, jakie dotąd przedstawiliśmy, były
wiarygodne i pod nimi podpisał się nasz doradca, Roland Berger. Jak długo sprawa będzie badana przez KE i jak długo będzie ona oczekiwała od nas kolejnych odpowiedzi, tak długo na pewno będziemy ich
udzielać.
- Czy zamknięcie jednej pochylni nie utrudni osiągnięcia rentowności stoczni?
- Każde wyłączenie elementu, który jest związany z funkcjonowaniem firmy, jest dużym
problemem. Musimy kalkulować. Wydaje nam się, że takie ograniczenie jesteśmy w stanie, mówiąc kolokwialnie, "przełknąć".
- Wspomniał pan o 36 mln zł pomocy publicznej, jaką Stocznia Gdańsk
otrzymała po 1 maja 2004 r. Natomiast Komisja Europejska oblicza tę pomoc na 192,5 mln zł. Skąd te rozbieżności?
- Mówią to osoby, które nie przeczytały owego dokumentu albo miały problemy z
jego tłumaczeniem. W jednym z punktów Komisja napisała, że z dokumentów, jakie są w jej posiadaniu, wynika, iż Stocznia Gdańsk mogła otrzymać do 192 mln zł pomocy publicznej. Rzeczywiście, były
przygotowania do udzielenia takiej pomocy, ale nie została ona nigdy zrealizowana w takiej wysokości, a jedyne pieniądze, jakie wpłynęły, ograniczyły się do 36 mln zł.
- Czy zatem grozi stoczni
zwrot pomocy publicznej, bo krążą również i takie pogłoski?
- Tak, tylko że te pytania były bardziej kierowane do potencjalnych inwestorów zainteresowanych Stocznią Gdańsk. Przypomnę, że my do
końca roku powinniśmy stać się spółką z przewagą kapitału prywatnego i w momencie, kiedy dziennikarze zadawali takie pytanie inwestorom, ci twierdzili, że o wszystkim powinny decydować liczby. Są jednak
symulacje, z których wynika, że bardziej będzie się opłacało zwrócić owe 36 mln zł, niż ograniczać produkcję.
- Macie więc jeszcze tylko pół roku na zamknięcie procesu prywatyzacji. Na jakim
etapie się on znajduje i jakie jest zainteresowanie potencjalnych inwestorów?
- Wygląda na to, że Stocznia Gdańsk może być sprywatyzowana jako pierwsza, dlatego że ci inwestorzy, o których
wcześniej prasa już pisała i o których się mówiło, po raz kolejny potwierdzili wolę jak najszybszego uczestniczenia w procesie prywatyzacyjnym i w każdej chwili są w stanie stać się właścicielami Stoczni
Gdańsk. Kiedy to się stanie? - to jest pytanie do właściciela.
- Mówi pan o dotychczasowych inwestorach, z których jeden to Donbas. A inni?
- Obok wspomnianej spółki ISD Polska,
będącej właścicielem Huty Częstochowa, jest włoska firma transportowa FVH, której właściciele swego czasu gościli u nas. Obie są przygotowane do prywatyzacji i chciałyby, aby nastąpiła ona "na
wyłączność". Myślę, że jest także brany pod uwagę inny wariant: by te spółki oraz firmy z polskim kapitałem, które od pewnego czasu interesują się polskimi stoczniami, mogły razem wziąć udział w tym
procesie. Czasu jednak jest już niewiele i zdajemy sobie sprawę, że decyzja UE będzie uzależniona od szybkiego przeprowadzenia prywatyzacji. Strona polska nie dotrzymała terminów sprywatyzowania Stoczni
Gdynia i Stoczni Szczecińskiej Nowej. Natomiast my chcielibyśmy, aby w przypadku Stoczni Gdańsk wszystko przebiegło pomyślnie i w terminie.
- Kiedy zatem mogą zapaść te najważniejsze decyzje?
- Chcielibyśmy, aby decyzje zapadły ostatecznie jeszcze w czasie wakacji.
- Proszę wyjaśnić, o jakim pakiecie akcji jest mowa w procesie prywatyzacji? Ile chcą kupić strategiczni
inwestorzy?
- Tu obowiązuje wymóg Komisji, która żąda, aby nowy właściciel objął większościowy pakiet przynajmniej 76% akcji. Każda więc z tych firm musi być przygotowana na wyłożenie ponad
100 mln euro, a więc dużej kwoty.
- Owe 100 mln euro powędruje do Skarbu Państwa, czy do kasy stoczni?
- Chcielibyśmy, aby większość tej kwoty znalazła się w stoczni i prawnie jest
to możliwe. Natomiast decyzje należą do jej właściciela.
- Ale potencjalni inwestorzy zapewne zakładają także program inwestycyjny w stoczni?
- To jest jeden z elementów
prywatyzacji. Mogę powiedzieć o ciekawym zjawisku, jak po roku samodzielnego funkcjonowania gwałtownie wzrosła cena Stoczni Gdańsk. Jeszcze w 2006 r. jej wycena, dokonana przez Agencję Rozwoju Przemysłu,
sięgała 10-12 mln zł - i za taką cenę była przygotowywana sprzedaż jednemu z norweskich inwestorów. Na szczęście, udało się to wstrzymać i dzisiaj widzimy, że kwota, którą firmy są w stanie wyłożyć, aby
przejąć Stocznię Gdańsk, przekracza 100 mln euro.
- Czy rok samodzielnego funkcjonowania stocznia odczuwa również pod względem finansowym? Kiedy osiągnie rentowność i ile statków musicie rocznie
produkować, by w sposób trwały pracować z zyskiem?
- Efektem naszego samodzielnego działania, od czasu odłączenia się od Stoczni Gdynia, jest wynik za pierwsze półrocze. Jest on audytowany,
czyli nie ma co do niego najmniejszych wątpliwości, albowiem biegły rewident potwierdził to, co zarząd prezentuje. Jest to wynik dodatni, czego nie osiągnęła ani Gdynia, ani Szczecin. Dlaczego referujemy
do półrocza tego roku? Albowiem wpływ relacji z Gdynią jest już minimalny. Dlatego można mówić o działaniu samodzielnym. Cały zeszły rok był jeszcze poświęcony głównie realizacji zamówień z Gdyni, które
były nierentowne. Oczywiście, mamy sytuację o tyle trudną, że musimy na bieżąco pozyskiwać rentowne zamówienia dla stoczni, a dla odmiany nie mamy żadnego wsparcia w postaci gwarancji zwrotu zaliczek. A
cały świat pracuje tak, że przy podpisywaniu kontraktów są zapewnione gwarancje zwrotu zaliczek na przedpłaty armatorskie. Brak tego wsparcia czyni naszą sytuację jeszcze trudniejszą, niż można sobie
wyobrazić. Ale Stocznia Gdańsk daje sobie radę. W tej chwili jest uchwała Walnego Zgromadzenia o podwyższeniu kapitału akcyjnego, co jest kolejnym dobrym sygnałem i daje stoczni szansę na rozwój.
- Na jakie główne walory Stoczni Gdańsk zwracają uwagę inwestorzy?
- Przede wszystkim na jakość produkcji, jako na najbardziej istotny element. Proszę zwrócić uwagę, że Stocznia Gdańsk
produkuje w tej chwili najnowocześniejsze kontenerowce właściwie na dwa rynki: niemiecki i norweski, a dla Norwegów - również bardzo wyspecjalizowane statki sejsmiczne. To pokazuje, że jesteśmy cenieni
przez armatorów. Nie jest tajemnicą, że dla Włochów rozpoczynamy też produkcję nowej serii małych gazowców. Jest to dla nas istotne zamówienie.
- Czy stocznia poradzi sobie z tym programem
produkcyjnym w sytuacji permanentnego braku fachowców, którzy wyjechali na Zachód?
- Fachowcy, rzeczywiście, "odpływają", z tym że staramy się temu przeciwdziałać poprzez podwyższanie
płac. W ciągu ostatniego roku w Stoczni Gdańsk dla osób pracujących w bezpośredniej produkcji (a więc tych najlepszych fachowców), potroiły się stawki godzinowe. Nie jest to jednak koniec podwyżek i kiedy
do stoczni wejdzie prywatny inwestor, na pewno nastąpią duże zmiany na korzyść pracowników.
- Sięgniecie także do pracowników zza naszej wschodniej granicy?
- Ten wariant jest stale
rozważany, bo jesteśmy przygotowani, by ich sprowadzić. Tym bardziej, że w spółkach, które z nami kooperują, już pracują cudzoziemcy, a my oceniamy, że ta współpraca układa się wzorcowo.
-
Dziękuję za rozmowę.