Rozmowa z Tymoteuszem Listewnikiem, przewodniczącym Organizacji Marynarzy Kontraktowych NSZZ "Solidarność
"
- Dla kogo jest wasza organizacja?
- Przeznaczona jest tylko dla tych, którzy pracują u armatorów zagranicznych. W sumie na statkach pływa około 40 tysięcy polskich marynarzy, z
czego 30 tys. to ludzie z rynku zagranicznego. Tylko w naszej organizacji mamy członków, którzy pracują dla ponad 150 kompanii pod wszystkimi banderami. Coraz też więcej załóg z Polski pływa pod flagami
krajów unijnych. Nasz związek się rozrasta. Zapisuje się do niego 20-30 osób w ciągu miesiąca. To świadczy, że jest potrzebny.
- Czy prowadzicie pośrednictwo pracy?
- Nie. Po pierwsze,
pomagamy marynarzom, gdy mają jakieś problemy Po drugie - co dla mnie jest ważne - w jakiś sposób związek kreuje politykę morską i stara się, aby marynarze nadal pracowali na morzu. Bo z tego co
obserwujemy, coraz mniej ludzi jest chętnych do pracy w tym zawodzie.
Jak patrzymy na kolegów z zagranicy, to stwierdzamy, że tam ludzie nie widzą perspektyw zatrudnienia na przyszłość. Bo w tej chwili
marynarze z różnych krajów - czy to z Anglii, Hiszpanii czy też Holandii - zauważają, że na rynku jest coraz więcej taniej siły roboczej, która zabiera im pracę. Nie wszyscy więc chcą szkolić się w
kierunku, który jutro nie da im pewnej pracy.
- Ale na razie nie jest chyba najgorzej?
- W tej chwili akurat mamy dobry rynek przewozów morskich, na którym pojawia się dużo nowych
statków, a stocznie obłożone są zamówieniami na ładnych parę lat Do tego z powodu hossy armatorzy nie złomują starszych jednostek. W związku z tym na rynku pracy mamy boom, szczególnie jeśli chodzi o
oficerów. Stawki wynagrodzenia rosną bardzo szybko. Ogólnie więc nie jest źle. Ale co będzie za parę lat - zobaczymy.
- Ile spraw przewija się przez wasz związek?
- Są to na ogół
interwencje. Prowadziliśmy lub prowadzimy kilkadziesiąt spraw, również wspólnie z Krajową Sekcją Morską Marynarzy i Rybaków NSZZ "Solidarność". A to dlatego, że jako organizacja możemy głównie
załatwiać sprawy, które toczą się w Polsce. Natomiast w momencie gdy wychodzą one poza granicę, musimy korzystać w KSMMiR, która jest stowarzyszona w Międzynarodowej Federacji Transportowców (ITF).
Udzielamy też wielu porad marynarzom, szczególnie tym młodym stażem, świeżo upieczonym absolwentom akademii morskich. Mają oni pierwszy kontakt z pośrednikiem czy pracodawcą, przysyłają nam swoje
warunki zatrudnienia i proszą o interpretację. Chcą się też dowiedzieć, jakie naprawdę są warunki na statku, który im zaproponował pośrednik. Takich porad udzielamy około 20 miesięcznie.
Poza tym są
różne roszczenia o odszkodowania, a także sprawy związane z pośrednictwem pracy na terenie kraju. W Polsce działa ok. 90 firm pośredniczących w zatrudnianiu marynarzy. Niestety, nie wszystkie mają
licencje. Niektóre to typowe firmy-krzaki z biurkiem, faksem i pokoikiem w bloku. Legalny pośrednik musi tymczasem spełnić wobec marynarza kilka warunków. A my dowiadujemy się o przypadkach, że
zatrudniani dostają w zasadzie świstek papieru, na którym nie ma nawet połowy tego, co pośrednik powinien spełnić.
Ostatnio współpracujemy też z Oddziałem Kontroli Legalności Zatrudnienia z Urzędu
Wojewódzkiego i z naszej inicjatywy była niedawno przeprowadzona inspekcja w spółce Romarine w Świnoujściu, gdzie potwierdzono zarzuty wobec tego pośrednika.
- Często po wypadku na statku
marynarz jest bezsilny.
- Niektóre sprawy są nie do przejścia ze względu na to, że mamy do czynienia z "dzikimi" armatorami. Często jednak marynarz nie potrafi zadbać o skompletowanie
odpowiednich dokumentów, choć jest to możliwe. Po wypadku zapomina też o zachowaniu procedury, która składa się z paru punktów. Chodzi o zabranie raportu ze szpitala, zadbanie o to, żeby po wypadku był
wpis do dziennika okrętowego, i zabranie kopii tego wpisu. Bo jeżeli człowiek już zejdzie ze statku np. do szpitala czy do hotelu, bo będzie czekał na repatriację do kraju, to powinien też zabrać ze sobą
dokument z opisanym powodem zmustrowania. Marynarz powinien dopilnować, żeby to wszystko spisano na statku. Bo później armatorzy często podważają stwierdzenia poszkodowanego. "Miałeś złamaną nogę" -
mówią, "ale nie wiem, czy to zdarzyło się na statku podczas pracy, czy na kei, jak wracałeś z baru".
- Jakie skutki dla marynarza może mieć niedopilnowanie dokumentów?
- To że nie
potrafi on dopilnować podstawowej procedury skutkuje często tym, że dochodzenie roszczenia, które mogłoby być załatwione w 2-3 miesiące, ciągnie się po 2-3 lata i czasem nie można go w ogóle uzyskać.
- Dziękuję za rozmowę.
-----------------------
Tymoteusz Listewnik. Szczecinianin, rocznik 1977. Absolwent Akademii Morskiej w Szczecinie. Obecnie starszy oficer
pokładowy. Pływał na różnych statkach - tankowcach, drobnicowcach-kontenerowcach. W ostatnich latach pracował na statkach sejsmicznych armatorów norweskich. Żonaty. Hobby: praca związkowa, sport,
rekreacja.