Ponad 90 milionów złotych straty miała zanotować w ubiegłym roku Stocznia Szczecińska Nowa. Kwoty tej jednak nie chce oficjalnie
potwierdzić kierownictwo firmy. Za taką sumę można wybudować prosty statek, jakim jest np. masowiec o nośności 40 tys. DWT.
Strata nie jest jednak niespodzianką. W ostatni weekend prezes ARP Paweł
Brzezicki poinformował dziennikarzy: - Nie jest tajemnicą, że sytuacja Stoczni Nowej nie jest najlepsza, choć bankructwo jej nie grozi. Spółka ma zły portfel zamówień i rentowność ujemną.
- Większość
kontraktów została zawarta bez żadnej projekcji przyszłości, nie uwzględniono mechanizmów, które dotyczyłyby zmian cen stali oraz przelicznika dolar-złoty. Nowe kontrakty już to uwzględniają - stwierdził
Brzezicki.
Prezes ARP pochwalił zarząd spółki, którym od kilku miesięcy kieruje prezes Tomasz Olszewski. - Sytuacja zmienia się o tyle na plus, że od grudnia ubiegłego roku renegocjacje tych kontraktów
zmniejszyły ich nierentowność o połowę.
Według szefa Agencji w rękach kierownictwa stoczni jest teraz "magiczna pałeczka", która powinna spowodować, żeby straty były jeszcze mniejsze.
Zdaniem
Brzezickiego duży popyt na statki ze strony armatorów "pozwala oczekiwać, że kolejne renegocjacje skończą się sukcesem".
Zarzutami szefa ARP zbulwersowany jest jeden z naszych rozmówców.
Przypomina on, że po upadku stoczniowego holdingu Stocznia Szczecińska Nowa pracował na "wariackich papierach". Wyjaśnia: - W zasadzie kontrakty na budowę statków na całym świecie zawierane są w
cenach stałych. W związku z tym ryzyko stoczni zawsze jest znacznie większe niż armatora. Niestety, przez pięć lat spółka cierpiała na chroniczny brak pieniędzy i szarpane kredytowanie produkcji. Nie
miała więc wystarczających środków na pełne stosowanie instrumentów finansowych, które zmniejszyłyby ryzyko kursowe.
Dodaje, że także tempo wzrostu cen stali okazało się szybsze od tempa
renegocjacji klauzul rewaloryzacyjnych. - Gdybyśmy mieli wystarczającą ilość środków, nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby np. kupić w Azji blachę stalową od razu na kilka statków. Tymczasem my
musieliśmy działać jak drobni zaopatrzeniowcy, kupować drożej i tyle, na ile nam starczało - mówi nasz informator. - Nie rozumiem więc zarzutu, że ktoś w poprzednim zarządzie czegoś nie przewidział.