Rozmowa ze Zbigniewem Graczykiem, wiceministrem gospodarki morskiej
"KURIER": - Rybacy domagają
się ponownego oszacowania zasobów dorsza w Bałtyku. Będą badania biologiczne?
Z. Graczyk: - Będziemy robić wszelkie badania, które w sposób obiektywny mają wykazać stan zasobów dorsza w Bałtyku, a
także śledzia i szprota. Nie komentuję w tej chwili stanowiska rybaków, bo nie mamy miarodajnych wyników z różnych ośrodków badawczych. Stąd też m.in. moje niedawne rozmowy z naukowcami Akademii Rolniczej
i Morskiego Instytutu Rybackiego.
- A będą na to pieniądze?
- Przeznaczymy na te badania środki z funduszy unijnych. Natomiast - nie tracąc z pola widzenia problemów rybaków - mówmy też o
innych kwestiach. Tu nie chodzi bowiem tylko o dorsza, ale o przyszłość Bałtyku, który jest nie tylko rybaków, ale nas wszystkich. Z jednej strony w rejonie tego morza są różne rodzaje eksploatacji
zasobów biologicznych, bo pracują np. rybacy morscy, przybrzeżni, zatokowi, śródlądowi. Ale jest też cała populacja ludzi żyjących w pasie nadmorskim. Na Wybrzeże każdego roku przyjeżdża tysiące
wczasowiczów, dzięki którym rozwija się przemysł turystyczny, gastronomia. Musimy więc wyważyć proporcje pomiędzy wszystkimi sferami działalności. A w grę - przypomnę - wchodzi jeszcze czynnik
ekologiczny.
A co do zasobów, to są różne opinie. Jeżeli będziemy mogli poławiać ilości ryb, które nie uszczuplają możliwości ich odradzania się, to będziemy to robić. Nie jesteśmy już jednak jedynym
partnerem w naszej strefie Bałtyku. Jest też Unia i obowiązują jej prawa. Jesteśmy też powiązani unijnym programem, który ma na celu rozwój gospodarki rybnej na Bałtyku i w naszym kraju.
- Na ile
pieniędzy polska branża rybacka będzie mogła liczyć w najbliższych latach?
- W latach 2007-13 ze środków Unii Europejskiej na rozwój szeroko pojętej gospodarki rybnej przeznaczymy blisko 1 miliard
euro. Częścią tych pieniędzy wesprzemy przetwórstwo, o którym jeszcze nie wspomnieliśmy. Przypomnę, że rocznie łowimy 100 tys. ton ryb, a importujemy ich 200 tys. ton. Nasze przetwórstwo jest chwalone w
całej Europie, gdzie kierowana jest większość eksportu. Z tej dużej sumy blisko 200 mln złotych chcemy więc przeznaczyć na jego rozwój, marketing i organizację handlu rybami.
Myślimy też o hodowli ryb,
która przecież pozwala odciążyć zasoby Bałtyku. Planujemy też przekazać 200 min zł na infrastrukturę morską, głównie modernizację portów rybackich.
- Szwedzkie media poinformowały, powołując się na
unijny dokument, że polscy rybacy są na Bałtyku największymi kłusownikami. Zgadza się pan z tą opinią?
- Ja to określam jako walkę o rynek, o ustanowienie modelu zarządzana eksploatacją. Na Bałtyku
nie tylko my poławiamy, ale i Szwedzi, Niemcy czy Duńczycy. Należy więc doskonalić system kontroli połowów, o czym rozmawialiśmy na spotkaniu w Kopenhadze. Do momentu, gdy ewidentnie nie zostanie nam
udowodnione tego rodzaju przewinienie, to na pewno nie będę popierał publikacji prasowych stawiających nas w tym świetle.
- Czy departament rybołówstwa okrzepł już w nowym resorcie?
-
Przypomnę, że przedtem departament był w Ministerstwie Rolnictwa. Od 8 marca jest w resorcie gospodarki morskiej. Jeśli chodzi o potrzeby gospodarki rybnej, to mechanizm organizacyjny departamentu musi
być rozbudowany do poziomu, który zabezpieczy interesy aparatu rządowego. Chodzi bowiem o to, aby spełnić wymagania, które z jednej strony stawia nam Unia, z drugiej rybacy, a z trzeciej funkcjonowanie
państwa - co jest nadrzędne. A z tym jest bardzo trudno. Do pracy jest mało ludzi z odpowiednimi kwalifikacjami. Na dodatek po blisko roku funkcjonowania resort nie ma swojej siedziby; dalej jest
sublokatorem w ministerstwach transportu bądź rolnictwa.
- Powrócimy na łowiska daleko morskie?
- Jako absolwent Wydziału Rybactwa Morskiego w Szczecinie pamiętam, że w najlepszych latach
polska flota liczyła 120 trawlerów i była czwarta na świecie. W tej chwili mamy w sumie chyba siedem trawlerów rybackich. Z tego trzy pływają w "Dalmorze" w rejonie Nowej Zelandii. Armatorzy trzech
kolejnych jednostek utworzyli grupę producencką połowów dalekomorskich. I z jej strony zaczynamy odczuwać nacisk na reaktywowanie połowów dalekomorskich, które pozwoliłyby nam teraz odtworzyć tę flotę.
Niestety, skasowane trawlery zostały skreślone z rejestru i teraz żeby w UE dostać na dany statek kwotę połowową, trzeba by było mieć potencjał połowowy (dodatkowe statki). Podjęliśmy więc rozmowy, aby na
bazie historycznej próbować uzyskać jakieś dodatkowe kwoty na północnym Atlantyku - na ryby dorszowate, śledzie lub nowy hit, jakim jest kryl.
- I ta skromna grupa armatorów poradziłaby sobie z
dodatkowymi ławicami?
- Armatorzy prywatni zapewniają nas, że z chwilą, gdy dostaniemy kwoty połowowe, stać ich będzie na zakup trawlerów lub też uzyskają prawa do połowów licencyjnych.
Ale jest
też drugi kierunek; prowadziłem pertraktacje z państwami unijnymi, które posiadają kwoty połowowe i nie wykorzystują ich z braku floty lub środków. Stąd na początek 1-2 statki mogłyby np. łowić w rejonie
Maroka. Konkretne efekty rozmów będę znał w najbliższym czasie.
Natomiast jest jeszcze inny potencjalny obszar działania - poza wodami Wspólnoty. Przypomnę, że jeszcze kilka lat temu łowiliśmy na
akwenie Morza Ochockiego. Do dziś nikt nie rozwiązał polsko-rosyjskiej komisji ds. współpracy w rybołówstwie. Rozmawiałem z przedstawicielami naszych firm i okazuje się, że są oni zainteresowani tym
kierunkiem.
- Dziękuję za rozmowę.