Jeżeli polscy urzędnicy nie wykażą więcej dobrej woli, plany powstania w gdańskim porcie centrum obsługi polskiego rybołówstwa bałtyckiego
i dalekomorskiego mogą się nie urzeczywistnić. Natomiast od decyzji Brukseli zależy teraz los polskich połowów dalekomorskich, których rozwój starają się ograniczyć unijni urzędnicy, pilnujący interesów
nie Wspólnoty, lecz swoich macierzystych krajów.
Na jednym z nabrzeży Wolnego Obszaru Celnego w gdańskim porcie powstać ma nowoczesna i ekologiczna chłodnia, pracująca w oparciu o dwutlenek węgla. Ma
to być początek "Dalekomorskiego Portu Rybackiego Gdańsk", do którego zawijać będą statki rybackie, łowiące na dalekich morzach i na Bałtyku. W przyszłości byłaby tam także możliwość obsługi sprzętu
połowowego czy przeprowadzenia remontu. Chłodnia powstanie na terenie 16 tys. m2. Na 9645 m2 powierzchni użytkowej będzie tam można jednorazowo składować 20 tys. t produktów. Inwestorem jest
Północnoatlantycka Organizacja Producentów, która ze środków Sektorowego Programu Operacyjnego "Rybołówstwo i Przetwórstwo Ryb 2004-2006" stara się o całkowitą refundację kosztów budowy, sięgających
56 min zł. Inwestycja ma charakter infrastrukturalny i po 25 latach dzierżawy przez PAOP przejdzie na własność Skarbu Państwa.
Budowa miała już ruszyć, ale okazało się, że PAOP nie może przebrnąć przez
biurokratyczne sito w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, rozdzielającej unijne środki. Jej urzędnicy w gdyńskim oddziale nie potrafili należycie ocenić kosztorysu tak skomplikowanej
inwestycji, w związku z czym odesłali wniosek do Warszawy. A czas ucieka i inwestor może mieć kłopoty z rozliczeniem unijnych środków, gdyż termin mija w maju przyszłego roku. Można zrozumieć, że
urzędnicy na różnych szczeblach dopiero uczą się, jak rozdzielać unijne fundusze, ale niedobrze by się stało, gdyby za tę naukę płacił beneficjent, który w oparciu o unijną dotację tworzy swoje plany
rozwojowe, służące również środowisku rybackiemu.
Budowa chłodni i stworzenie w Gdańsku portu rybackiego znakomicie wkomponują się w plany stopniowego wygaszania przez gdyński Dalmor działalności
portowo-rybackiej i przekształcenia obecnego pirsu w miejsce o charakterze rekreacyjno-turystyczno-rozrywkowym. W naturalny i bezkolizyjny sposób centrum obsługi rybołówstwa może zostać przeniesione z
Gdyni do Gdańska. I tak należy - moim zdaniem - patrzeć na chłodnię, jaką zamierza postawić PAOR Jeżeli więc również urzędnicy z ARiMR tak spojrzą na początkowo prywatną inwestycję, która w krótkim czasie
pełnić zacznie daleko szersze funkcje, może szybciej uporają się z oceną projektu i wniosku o unijne pieniądze.
Północnoatlantycka Organizacja Producentów została utworzona w 2003 r., przez dwie
prywatne firmy połowów dalekomorskich: Atlantex i Arctic Navigations. Obie są spółkami z ograniczoną odpowiedzialnością i obie od lat zajmowały się połowami ryb i organizmów morskich na północnym
Atlantyku, akwenach konwencji NAFO i NEAFC oraz w rejonie Svalbardu. Organizacja dysponowała dotąd 3 statkami, których wiek przekracza 20 lat, a są to trawlery przetwórnie odkupione przed kilku laty od
armatorów rybackich z krajów zachodnich. Kilkanaście dni temu, PAOP kupiła czwarty używany statek, ale - jak twierdzi dyrektor Jarosław Zieliński - jest to jednostka nowej generacji. To trawler
przetwórnia, o długości ponad 100 m, przewyższający dotychczasowe statki polskiej rybackiej floty dalekomorskiej pod względem wielkości, nowoczesności, możliwości połowowych i przetwórczych. Jednostkę
obsługiwać będzie 100-osobowa załoga. W perspektywie 3 lat zatrudnienie na dalszych statkach PAOP mogłoby wzrosnąć jeszcze o 300 osób. Mogłoby, gdyby nie bariery - wydawałoby się - nie do przeskoczenia.
Polska weszła do Unii Europejskiej z określonym poziomem potencjału połowowego, mierzonego pojemnością statków brutto [GT] i mocą silników (KW). Niestety, nasi negocjatorzy "zapomnieli" uwzględnić
w tym rejestrze polskie jednostki, pływające pod obcymi banderami oraz sprzedane po upadłości szczecińskiego "Gryfu". Unijne przepisy, na które nieświadomie zgodzili się polscy reprezentanci,
stanowią, że armator może kupić nowy (używany] statek tylko pod warunkiem wycofania starego i nieprzekroczenia dotychczasowego poziomu referencyjnego potencjału połowowego. Przebywający niedawno w Gdyni
podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki Morskiej, Zbigniew Graczyk, odpowiedzialny za sprawy rybołówstwa, zapowiedział, że resort postara się zapewnić firmom dalekomorskim warunki dalszego
funkcjonowania, w oparciu o wspólnotowe regulacje. A Leszek Dybiec, dyrektor Departamentu Rybołówstwa MGM, dodał, że dzięki dwustronnym umowom UE z niektórymi krajami afrykańskimi, Polsce, a konkretnie
Północnoatlantyckiej Organizacji Producentów, zostały przyznane kwoty połowowe: 10 tys. t -na wodach Mauretanii i 2,5 tys. t - na wodach marokańskich. Dodatkowe kwoty udało się pozyskać również, m.in. w
drodze wymiany z innymi armatorami, na wodach Grenlandii i Wysp Owczych, a niebawem mają pojawić się dalsze możliwości połowów na południowym Pacyfiku, gdzie znajdują się znaczne zasoby ostroboków.
Dyrektor Dybiec wskazuje jednak na odmienność problemów rybołówstwa bałtyckiego i dalekomorskiego: pierwsze narzeka na zbyt małe kwo ty w stosunku do posiadanej floty, drugie ma dostęp do kwot, ale nie ma
czym łowić. W takiej sytuacji jest właśnie PAOR która kupiła statek, by wykorzystać przyznane kwoty u wybrzeży Afryki, a potem także na południowym Pacyfiku. Nie ma jednak wolnego potencjału, by
zarejestrować w UE nowy trawler i wysłać go na łowiska. Jeżeli tych kwot nie wykorzysta, Unia po prostu je zabierze i przyzna innemu państwu.
- Staramy się wynegocjować z Komisją Europejską większy
potencjał. Chcemy, by wróciły do nas limity po dwóch statkach Dal-moru, lub żeby wykorzystać naszą współpracę z Bułgarią i ewentualnie część nowych statków polskich firm zarejestrować pod banderą
bułgarską. Ale, oczywiście, łowiłyby dla Polski. Rozmowy na ten temat są trudne, ale cały czas trwają - mówi L. Dybiec.
Podkreśla, że sprawa dotyczy tylko kilkunastu tysięcy GT i że gdybyśmy w
przyszłości dysponowali flotą np. 10 statków dalekomorskich, to moglibyśmy wykorzystać przynależne nam kwoty.
Rozmowy w Brukseli są trudne nie tylko z racji obowiązujących przepisów, ale i z powodu
konfliktu interesów. Departament w KE, który decyduje o wielkości potencjału połowowego w rybołówstwie, zdominowali Hiszpanie, którzy dyktują swoje rozwiązania. To właśnie Hiszpania ma największą na
naszym kontynencie flotę rybacką, ok. 15 tys. statków, w tym prawie 450dalekomorskich, które muszą mieć odpowiednio duże kwoty w różnych rejonach świata, by zachować ciągłość pracy. Każdy więc nowy [czy
używany) statek z innego unijnego kraju stanowi konkurencję dla kwot przyznawanych przez KE. Hiszpanie, kierujący wspomnianym departamentem, nie chcą więc słyszeć o zwiększeniu potencjału dla Polski, choć
- jak się wydaje -powinni kierować się interesem Wspólnoty, a nie tylko swego kraju. Polska domaga się pewnej korekty potencjału, ponieważ w negocjacjach, nie do końca świadomie, nie zadbała o swoje
interesy. Wygląda jednak na to, że mimo zaangażowania w tę sprawę szefów Ministerstwa Gospodarki Morskiej i parlamentarzystów konieczna stanie się jednak interwencja na najwyższym szczeblu: ze strony
premiera Jarosława Kaczyńskiego, u komisarza Joe Borga.