Młodsze pokolenie marynarzy nie pamięta czasów, kiedy kontaktami zagranicznymi zarządzały 3 państwowe agencje morskie: w
Szczecinie, Gdyni oraz w Warszawie. Przed 1990 r., każdy wyjeżdżający marynarz musiał przejechać przez stolicę, ponieważ tylko tu można było uzyskać wizę i tylko stąd można było odlecieć w świat. Sytuacja
ta zmieni-ta się na początku transformacji ustrojowej, kiedy to otworzyły się możliwości tworzenia prywatnych usług załogowych i kiedy stopniowo zaczęto znosić wizy, a lokalne lotniska uzyskały połączenia
międzynarodowe. Większość agencji crewingowych działa co prawda na Wybrzeżu, ale niektóre otworzyły również swoje biura w Warszawie.
- Z naszych biur w Gdyni i Warszawie wysyłamy marynarzy na statki
armatorów, z którymi współpracujemy - blisko 700 osób rocznie. Potowa z nich pochodzi głównie z południowej Polski, bo marynarze mieszkają w całym kraju, czego znad morza nie widać - mówi Lechosław Bar z
B&B.
Od paru lat, obserwujemy zmiany na marynarskim rynku pracy. Zdaniem L. Bara, obecnie jest to rynek marynarza, a nie armatora. To nie oficerowie szukają pracy, ale armatorzy szukają
oficerów. Coraz częściej agencja pośredniczy w negocjacjach dotyczących wysokości pensji, ponieważ wysoko wykwalifikowany oficer, z dobrymi opiniami, nie musi akceptować proponowanych warunków.
-
Przedstawiamy armatorowi oficera za określoną stawkę - to on musi rozważyć, czy gotów jest go zatrudnić. Ta sytuacja nie ma nic wspólnego z naszym członkostwem w Unii, ale z ogólnoświatowym brakiem
oficerów. Marynarski rynek pracy podzielił się na dwa segmenty: oficerowie i załogi szeregowe. O ile polscy absolwenci akademii morskich nie muszą się troszczyć o miejsce pracy po studiach, o tyle
szeregowych marynarzy powoli zastępują inne narodowości. Dzieje się to głównie na tych statkach, na których polscy marynarze żądają wyższych zarobków, a w kalkulacji armatora są one już najwyższe, jakie
może zaakceptować. Zastępując polskie załogi np. ukraińskimi, armator zaoszczędza na kosztach. Jednak ta sytuacja nie jest regułą. Nadal będą armatorzy, którzy dzięki systemom ulg, jakie mogą otrzymać od
swego rządu, będą zatrudniać załogi unijne. W przyszłości, może to być również zaletą polskich armatorów, jeśli będą się rozwijać - mówi L. Bar.
Jak wynika z analiz, marynarski rynek pracy będzie
malał, a znaczenie agencji będzie traciło rację bytu. Postępująca globalizacja sprawia, że powstają firmy zarządzające pełną obsługą statków, łącznie z rekrutacją załóg. Dla grupy armatorów otwarcie
takiej firmy w Polsce jest tańsze niz opłaty agencyjne pobierane przez firmę obcą. Ponadto, współczesny system łączności nie wymaga, aby armator utrzymywał kontakt z marynarzem za pośrednictwem agencji.
Armator, zatrudniając ponownie np. oficera, wysyła mu kontrakt, bilet i wszystkie informacje dotyczące warunków pracy przez Internet. Następuje coraz większe przybliżenie członka załogi do pracodawcy i
coraz więcej osób zatrudnia się samodzielnie, bez pośrednictwa agencji.