Jeszcze w tym półroczu br. sprywatyzowane mają być dwie największe stocznie produkcyjne, w Gdyni i Szczecinie,
a za rok, o tej porze - Stocznia Gdańsk. Tak przewiduje harmonogram przyjęty przez Radę Ministrów w końcu stycznia. Planowane jest objęcie przez inwestora akcji o podwyższonym kapitale zakładowym Stoczni
Gdynia - czytamy w lakonicznym komunikacie, wydanym 25 stycznia br., przez Ministerstwo Skarbu Państwa. - Oferta potencjalnego inwestora obejmuje również odkupienie od Skarbu Państwa należących do niego
akcji stoczni. Parafowanie umów związanych z transakcją planowane jest na czerwiec 2007 r. W przypadku nieuzgodnienia warunków, dotyczących podwyższenia kapitału zakładowego, w wyniku trwających obecnie
negocjacji, przewiduje się przeprowadzenie prywatyzacji stoczni w innym trybie, nie wyłączając ponownego poszukiwania inwestorów zainteresowanych do-kapitalizowaniem spółki.
Pod koniec stycznia
rozpoczęły się trójstronne rozmowy w tej sprawie, między przedstawicielami właściciela, czyli Ministerstwa Skarbu Państwa, samej stoczni i potencjalnego inwestora, tj. ukraińskiego Związku Przemysłowego
Donbas. Żadna ze stron nie chciała ujawnić przebiegu i wyniku negocjacji podczas pierwszego spotkania, zasłaniając się tajemnicą handlową. Zapewne słusznie, ponieważ nawet skąpe informacje na ten temat
wywołałyby spekulacje w mediach, a to już nieraz nie wychodziło sprawom na dobre. W tej chwili wiadomo jedynie tyle, że na placu boju o Stocznię Gdynia pozostał tylko ZP Donbas, ponieważ izraelski
armator, Rami Ungar, budujący w Gdyni serię samochodowców i posiadający w stoczni ponad 16% akcji - zrezygnował z dalszych starań o kupno większościowego pakietu akcji, z powodu braku decyzji na szczeblu
właścicielskim. Teraz wygląda na to, że owe decyzje nabrały przyspieszenia, ale nie z powodu przekonania "centrum" o konieczności takich działań. Zostały wymuszone przez Komisję Europejską. Zgodziła
się ona, podobno, uznać pomoc publiczną udzieloną polskim stoczniom w minionych latach za zasadną, ale pod warunkiem, że zostaną one szybko sprywatyzowane. (Piszę "podobno" ponieważ tak twierdzą media
na podstawie informacji zdobytych własnymi kanałami , jednak oficjalne źródła tego nie potwierdzają.) Poseł do Parlamentu Europejskiego, Janusz Lewandowski, wcale nie jest tego pewien. - Wiem, że Komisja
bardzo długo zmagała się z dostarczonymi za późno - i to chcę kategorycznie podkreślić - mało wiarygodnymi planami restrukturyzacji, które okazały się planami prywatyzacji dość pospiesznej. Nie wiem, czy
da ona sensowne efekty, w przypadku pokawałkowania przez kilku inwestorów np. Stoczni Gdańsk. Mam najgorsze przeczucia. Uważam, że Polska nie ma w tej chwili w Unii dobrej karty. Pierwsze decyzje mogą być
surowe. Później będzie troska o to, by nie zadrażniać stosunków społecznych w Polsce, by nie dawać amunicji partiom radykalnym, populistycznym i chętnym o wszystko obwiniać Europę. Pewnie tak, jak w
przemyśle samochodowym i hutnictwie, kwestia pomocy publicznej dla stoczni się skończy, ale winą proszę nie obciążać Brukseli. Niejednokrotnie tolerowała ona różną pomoc publiczną dla przemysłu okrętowego
w Europie. Wina jest po naszej stronie, ale trzeba rozmawiać - i dawać konkretne plany na czas.
Tyle polityk o sprawie widzianej z perspektywy Brukseli. O ostatecznej decyzji Komisji Europejskiej nic
jeszcze nie wiedzą także w Stoczni Gdynia. Jej rzecznik, Janusz Wikowski, przyznaje, ze wszyscy na nią czekają. Niemniej jednak, swoim torem, toczą się prace nad wdrażaniem programu restrukturyzacji,
którego celem jest sprywatyzowanie stoczni i doprowadzenie do tego, by w 2008 r. osiągnęła ona rentowność.
Odnosząc się do pierwszych rozmów z potencjalnym inwestorem, Janusz Wikowski stwierdził tylko
tyle, że przybliżyły one strony do wiedzy na temat wzajemnych oczekiwań i kondycji stoczni. Teraz Donbas ma wyłączność na prowadzenie rozmów, na zweryfikowanie stanu finansów stoczni i zadłużenia, ale nie
potrwa to dłużej niż dwa tygodnie - podkreśla J. Wikowski. Po tym terminie, podczas następnego spotkania, szefostwo Donbasu powinno ostatecznie zdecydować, czy wejdzie kapitałowo do stoczni.
Trochę
dziwi, że ukraiński koncern - który prowadzi rozmowy w Stoczni Gdynia na temat zakupu 75% jej akcji - w tym samym czasie, poprzez swoją spółkę zależną ISD Polska, kupuje [w połowie stycznia, za 5 mln zł]
5% akcji Stoczni Gdańsk. W enuncjacjach prasowych przewijało się stwierdzenie, że nowy nabywca jest zainteresowany sprzedażą tej stoczni stali do budowy statków, produkowanej w kupionej wcześniej Hucie
Częstochowa. Czy zadowoli się stosunkowo niewielkim zbytem stali w Gdańsku, gdzie możliwości produkcyjne są ograniczone? Czy będzie starał się kupić większościowy pakiet? Musiałby zapłacić za niego -
wedle wyceny prezesa Stoczni Gdańsk, Andrzeja Jaworskiego -minimum 110 mln zł. Kolejne pytanie: czy ZP Donbas poważnie myśli o nabyciu 75% akcji Stoczni Gdynia za 500 mln zł? Problem nie tkwi w
możliwościach finansowych koncernu, gdyż należy zakładać, że znajdzie on takie pieniądze na sfinalizowanie transakcji. Natomiast kwestią otwartą jest polityka, jaką Donbas obiera wobec polskiego przemysłu
okrętowego. Kupienie większości akcji w dwóch głównych stoczniach produkcyjnych, w Gdyni i Gdańsku, oznaczałoby zdominowanie polskiego przemysłu okrętowego, a tym samym - podporządkowanie go swoim
(Donbasu) interesom. Jest on przecież zdolny do produkowania poszukiwanych na rynku, skomplikowanych, a tym samym i drogich, statków (samochodowce, kontenerowce, chemikaliowce...). Przejęcie tych stoczni
pozwoliłoby ukraińskiemu koncernowi zaistnieć na unijnym rynku, kosztem mniej więcej 200 mln USD. Nie jest to wcale zawrotna cena. Wprost przeciwnie, to tylko nieco więcej niż kosztuje np. nowy trawler do
połowu kryla, budowany tam obecnie dla Norwegów (170 mln USD). Stara maksyma mówi, że dana rzecz jest warta tyle, ile zgodzi się za nią zapłacić kupiec. Sentymentów nikt nie będzie brał tu pod uwagę.
Dla polskich stoczni prywatyzacja jest chyba ostatnią szansą na dalsze istnienie: na finansowanie bieżącej produkcji, modernizację procesów technologicznych i rentowną budowę statków. Taki zresztą
warunek stawia Komisja Europejska, która uzna zasadność pomocy publicznej udzielonej im przez państwo, jeżeli zostaną sprywatyzowane. W przypadku jednak Stoczni Gdynia jest jeszcze jedno "ale":
kilkaset milionów złotych starych długów, których potencjalny właściciel - ze zrozumiałych względów - nie chce przejąć, lecz oczekuje ich umorzenia. W przeciwnym razie nikt stoczni nie kupi: ani Donbas,
ani żaden inny inwestor.