Profesor Eugeniusz Skrzymowski był zbulwersowany podaną pierwotnie przez media aż 40-procentową skalą zmniejszenia możliwości
produkcyjnych krajowych stoczni. Gazety powołały się na list Neelie Kroes, unijnej komisarz ds. konkurencji. Potem Bruksela prostowała, że sprawa jest do negocjacji.
Prof. Skrzymowski przypomina, że
ograniczenia mocy następowały już w krajowych firmach wcześniej. Dodaje jednak, że błąd popełniliśmy przed wejściem do UE. - W czasie rozmów przedakcesyjnych mówiłem, że trzeba aby obie grupy stoczniowe
wystąpiły do negocjatorów z postulatem wprowadzenia okresów przejściowych do traktatu akcesyjnego. Tego nie zrobiono i dziś to się mści - mówi okrętownik.
Profesor przypomina też, że w Szczecinie było
6 pochylni, a po modernizacji są tylko 3. Ciągłe więc mówienie, że trzeba redukować, jest nieporozumieniem, któremu się poddajemy, a które najprawdopodobniej narzucane jest przez konkurencję z innych
krajów.
Polacy mieliby skasować część doków i pochylni za to, że państwo je dotowało. Jednak zdaniem prof. Skrzymowskiego, podawana wielkość pomocy publicznej jest mocno zafałszowana. - Do tych 2,2
miliarda złotych różni dyletanci zaliczają wszystko: poręczenia KUKE i gwarancje rządowe, a także np. pieniądze na wykup majątku produkcyjnego. Posiadam tymczasem raport OECD, w którym pisze się, że tego
rodzaju pomoc jest stosowana powszechnie - mówi.
Jak podkreśla prof. Skrzymowski, poręczenia na pewno nie są pomocą publiczną. - Po prostu u nas nie ma negocjatora, który by przedyskutował z Komisją
Europejską, co jest a co nie jest taką pomocą w przypadku naszych stoczni - dodaje.