Stocznie: Gdynia i Szczecińska Nowa zostaną sprywatyzowane do końca czerwca br., a Stocznia Gdańsk - do
końca pierwszej połowy 2008 r. - tak jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia postanowił rząd. Nie był to bynajmniej prezent dla stoczniowców, ale wymęczony efekt ich wielomiesięcznych starań o
przekształcenia własnościowe w tych zakładach. Z tego m.in. powodu, tzn. przeciągających się decyzji, Rami Ungar, izraelski armator, budujący w Gdyni samochodowce i mający w stoczni ponad 16% akcji,
zrezygnował z-dalszych starań o kupno większościowego pakietu. Nieoczekiwanie jednak, na horyzoncie pojawił się oponent - szef państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu, która wraz z utworzoną przez siebie
Korporacją Polskie Stocznie ma 20% pakiet akcji gdyńskiego zakładu i po Ministerstwie Skarbu Państwa (33%) jest drugim co do wielkości jego akcjonariuszem. Otóż, w jednym z wywiadów prasowych, prezes ARR
Paweł Brzezicki, ogłosił, że nie da więcej pieniędzy Stoczni Gdynia, ponieważ buduje ona nierentowne statki i zapowiedział, że być może trzeba będzie powtórzyć przetarg prywatyzacyjny na zakup jej akcji.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom i uzgodnieniom, ARP nie kupiła od stoczni dwóch spółek zależnych w obawie, że może to być potraktowane jako kolejna pomoc publiczna. Ale takie wypowiedzi stawiają stocznię
w niekorzystnej sytuacji wobec potencjalnego nabywcy i wobec Komisji Europejskiej, która rozważa zasadność dotychczasowej dla niej pomocy.
18 grudnia ub.r. minął termin składania ostatecznych ofert
na zakup udziałów Stoczni Gdynia. Jak poinformował jej prezes, Kazimierz Smoliński, wpłynęła tylko jedna, od spółki ZPD Steel, należącej do grupy Donbas. Ma ona "apetyt" na pakiet większościowy, który
mógłby wynieść nawet 75%, i na pełną kontrolę nad stocznią. Satysfakcjonowałoby to KE, która debatując nad zasadnością pomocy publicznej dla polskich stoczni, jako jeden ze stawianych warunków wskazuje
właśnie na ich możliwie szybką prywatyzację. Ponadto, Donbas oczekuje, że państwo jako właściciel, oddłuży Stocznię Gdynia, co wcale nie dziwi, gdyż żaden inwestor nie kupuje firmy, by spłacać jej
milionowe długi. Prezes K. Smoliński stwierdził, że ukraińska oferta jest zadowalająca i że Donbas zaproponował obecnie lepsze warunki niż na początku. Nie ujawnił jednak szczegółów. Nie zdziwiłbym się
jednak, gdyby po prasowej wypowiedzi prezesa Brzezickiego ZPD zaczął zastanawiać się nad celowością inwestowania w Gdyni.
Związek Przemysłowy Donbasu skupia na Ukrainie przedsiębiorstwa działające
głównie w sektorze hutnictwa żelaza, przemyśle maszynowym i wyrobów stalowych, o rocznej produkcji ok. 8,4 mln t stali surowej. Cała grupa zatrudnia ponad 50 tys. osób. W Polsce kupił wcześniej Hutę
Częstochowa, teraz chce wejść w przemysł okrętowy, któremu dostarcza blachy do budowy statków.
Maciej Libiszewski, przewodniczący Rady Nadzorczej Stoczni Gdynia, nie podziela opinii, że lepszym
inwestorem strategicznym dla zakładu byłby ktoś z branży, kto mógłby ułatwić kontakty z armatorami potrzebującymi nowych jednostek. Uważa, że stocznia jest na tyle samodzielna, iż nie ma problemów z
pozyskiwaniem kontraktów, tym bardziej, że panuje obecnie dobra koniunktura w tej branży, a Gdynia specjalizuje się w budowie statków (np. samochodowców), na które jest spore zapotrzebowanie.
Dotychczas złożone i uprawomocnione zamówienia obejmują 29 statków o wartości sprzedaży ok. 1,5 mld USD i 20 mln euro, co zapewnia stoczni ciągłość pracy prawie do końca 2008 r. Wówczas to, powinna ona
osiągnąć rentowność, ponieważ głównie ze względu na niski kurs dolara budowane jednostki przynoszą straty. W ub.r. było to prawie 200 mln zł, czyli nieco mniej niż planowano. W tymże roku przekazała
armatorom 11 statków, z których 2, w ramach podpisanych umów, powstały w Stoczni Gdańsk.
Gdyńska stocznia mogłaby jeszcze zwiększyć swą sprzedaż, ponieważ jej możliwości produkcyjne przekraczają
500 tys. CGT, czyli jednostek przeliczeniowych, ułatwiających porównanie nakładu pracy przy różnych nieporównywalnych do siebie statkach. Ale tu znów wkracza KE, która uzna zasadność pomocy publicznej
państwa pod warunkiem, że stocznia przez najbliższych 12 lat, tj. przy wdrażaniu planu restrukturyzacji, nie będzie wykorzystywać swego potencjału powyżej 320 tys. CGT. - Nie oznacza to jednak
ograniczenia produkcji, lecz utrzymanie jej na obecnym poziomie. Przy tych założeniach możemy jednak uzyskać rentowność. Gdyby nie pomoc publiczna, moglibyśmy w najbliższych latach zdecydowanie zwiększyć
tę produkcję i pewnie wyniki byłyby jeszcze lepsze -podkreśla prezes Smoliński. Przyjęcie przez Radę Ministrów harmonogramu prywatyzacji stoczni stwarza wreszcie warunki do realizacji planu przekształceń
własnościowych Stoczni Gdynia i, zgodnie z wymogami KE, objęcia pakietu kontrolnego przez prywatnego inwestora z Donbasu. Kierownictwo stoczni uważa, że rozpoczęcie z nim finalnych negocjacji, z udziałem
głównego akcjonariusza, czyli Ministerstwa Skarbu Państwa, nie wyklucza dalszych etapów prywatyzacji. Wycofanie się Rami Ungara, który dziś ma żal do przedstawicieli resortu o niepoważne traktowanie, nie
wyklucza jednak w przyszłości objęcia dodatkowych akcji także przez inne firmy zainteresowane inwestowaniem w stocznię. Bardziej jednak prawdopodobne może być stworzenie ukraińsko-izraelskiego konsorcjum
ZPD Steel - Ray Car Carriers i podział wpływów w gdyńskiej stoczni. Na uroczystości podniesienia bandery na odebranym właśnie, 15 z serii, samochodowcu Taipan, Ungar w samych superlatywach wyrażał się o
umiejętnościach załogi i kierownictwa stoczni, która buduje statki na najwyższym światowym poziomie.
Ale nie podejrzewam, by przekształcenia własnościowe doszły do skutku przed decyzjami, jakie
mają być podjęte w Brukseli. Jeszcze przed świętami, przedstawiciele KE po raz kolejny przebywali w Gdyni, dokonując -jak stwierdzono w wydanym komunikacie -technicznych ustaleń związanych z notyfikowanym
przez KE planem restrukturyzacji spółki. Głównym tematem rozmów było ustalenie tzw. środków kompensacyjnych, związanych z pomocą publiczną udzieloną Stoczni Gdynia. Ponadto, obszarem zainteresowania
komisji były następujące kwestie: czy zawarte w planie restrukturyzacyjnym założenia przywrócą stoczni trwałą rentowność?; czy wartość planowanych inwestycji jest wystarczająca, by stocznia osiągnęła
poziom technologiczny, dorównujący poziomowi stoczni zachodnioeuropejskich?; czy wielkość wkładu własnego planowanego w programie stoczni jest wystarczająca, aby zatwierdzić pomoc publiczną? Są to
standardowe procedury, jakie Komisja stosuje przy ocenie zasadności udzielenia takiej pomocy jakiemuś przedsiębiorstwu.
Od 3 miesięcy KE analizuje stosowne dokumenty przesłane jej przez polski
rząd. Można oczekiwać, że jeszcze w styczniu wyda swój werdykt, który oby był pozytywny. W przeciwnym razie, jeżeli uzna, że rząd polski przekroczył zasady pomocy publicznej dla stoczni w Gdyni i
Szczecinie, nakaże im zwrot 1,5 mld euro. To będzie oznaczało upadłość obu stoczni, które już tych pieniędzy nie mają, więc nie mogłyby ich oddać. W rezultacie, regionom nadmorskim przybyłoby kilkanaście
tysięcy bezrobotnych [w skali kraju - kilkadziesiąt, z upadłych firm kooperacyjnych), a w miejscu obecnych pochylni czy suchych doków wykwitłyby lunaparki czy kolejne supermarkety.
- Jesteśmy spokojni
co do wyniku postępowania komisji, ponieważ jest inwestor prywatny, jest możliwość oddłużenia stoczni i zainwestowania w nią, a kwestia kompensaty jest drugorzędna - stwierdził prezes Smoliński.
Oby ta
wypowiedź znalazła potwierdzenie w praktyce.