Kto jest najlepiej ubranym członkiem rządu? Rafał Wiechecki. Niepotrzebny minister niepotrzebnego resortu.
Na początku listopada 2006 r. minęło pół roku od utworzenia przez rząd kaczystów Ministerstw Gospodarki Morskiej. Ta na sza gospodarka morska, choć dumnie nazywana jeszcze od czasów PRL oknem na
świat, to od kilkunastu lat jakiś 1 procent z małym ogonkiem całej naszej gospodarki. Od roku 1989 nikt się tym 1 procentem nie przejmował, bo i nie było za bardzo czym. Stocznie to ogólna degrengolada,
porty coraz bardziej zmarginalizowane, rybołówstwo oceaniczne praktycznie nie istnieje, bałtyckie ograniczają restrykcyjne limity UE, pod polską banderą nie pływają żadne statki, po rzekach żeglować się
nie da.
Kazimierz Marcinkiewicz, który przez kilka miesięcy figurował jako premier kaczego rządu, 5 maja 2006 r. powołał twór nazwany dumnie ministerstwem. Kompetencje: nadzór nad urzędami morskimi (są
takie trzy), wyższymi uczelniami morskimi (dwie), izbami morskimi (trzy), Instytutem Morskim oraz Morską Służbą Poszukiwań i Ratownictwa. Czyli z tego 1 procentu gospodarki - zwanego gospodarką morską -
wykroił coś zajmującego się wytwarzaniem dokumentów i nazwał ministerstwem. O tym, że jest to ministerstwo niepotrzebne, pisaliśmy w "Nie" nr 20/2006. Wyszło na nasze.
Młody i
wszechpolski
W ramach politycznego zaspokojenia koalicjantów kaczyści oddali ten twór Giertychowi, a ten postawił na jego czele Rafała Wiecheckiego, 28-letniego działacza Młodzieży Wszechpolskiej.
I poszła radość po Polsce, że oto mamy znowu po 32 latach (tyle minęło od likwidacji Ministerstwa Żeglugi w 1974 r. i włączenia go w struktury innych resortów) samodzielnego ministra od żeglugi, i to w
dodatku najmłodszego ministra w całej historii. To nic, ze z gospodarką morską i funkcjonowaniem administracji morskiej minister nie miał wcześniej nic wspólnego. Najmłodszy, to kiedy i jak miał mieć?
Minister przejął pod swoje kierownictwo pracowników z dawnego Departamentu Transportu Morskiego Ministerstwa Transportu i Budownictwa oraz zatrudnił kilku kolegów z Młodzieży Wszechpolskiej w swoim
wieku lub młodszych, aby mieć z kim w ministerstwie pogadać. Koledzy objęli posady: szefa gabinetu, asystenta, rzecznika prasowego.
Patron latarni morskiej
Działania ministra w praktyce
polegały na tym, że udzielał honorowych patronatów oraz odwiedzał Gdańsk i Szczecin zapowiadając ich przekopanie.
Wiechecki przez pół roku patronował honorowo kilku marginalnym wydarzeniom: lokalnym
regatom żeglarskim, audycji radiowej w lokalnym radiu, jubileuszowi 100-lecia latarni morskiej. Dwa razy patronował dniom morza - jeden raz były to światowe dni urządzane w Gdyni, drugi raz centralne dni
urządzane w Elblągu. Patronował też XXX Mistrzostwom Polski w Wędkarstwie Muchowym, które zostały rozegrane na rzekach Wieprzy i Łupawie. Tam też ufundował nagrodę - puchar fair play. Patronował więc
imprezom, którym w większości patronować nie chciały nawet lokalne samorządy.
Zaczął też jeździć z gospodarskimi wizytami - a to do Gdyni, to do Gdańska, to do Szczecina. W Gdyni przeciął wstęgę, w
Gdańsku wypił kawę. Najwięcej jeździł do Szczecina, bo to jego rodzinne miasto. W Szczecinie przy każdej okazji coś obiecywał: modernizację toru wodnego Szczecin-Świnoujście za 51 mln euro, budowę
gazoportu w Świnoujściu za 300 mln euro, tunel między wyspą Uznam a Wolin za jakieś 100 mln euro. Z innych przekopów obiecywał przekopanie Mierzei Wiślanej za 60 mln euro. Z przekopów, które się do tej
pory udały ministrowi, odnotowaliśmy objęcie honorowym patronatem wykopania dziury pod posadzką Bazyliki Mariackiej w Gdańsku. W dziurze tej archeolodzy poszukują szczątków XVIII-wiecznego admirała floty.
Dziura jest, szczątków jeszcze nie odnaleziono.
Raz minister pojechał do Finlandii i raz przyjął Finów w rewizycie. Tu się minister, przyznajemy, ograniczał. Przecież mógłby pojechać do Australii,
Chin, Brazylii czy na Madagaskar. Wszystkie te kraje nie tylko leżą nad morzem, ale wręcz oceanem i zapewne mają jakieś doświadczenia morskie, z których można skorzystać.
Z najbardziej
spektakularnych posunięć ministra: ogłoszenie, że holenderski transatlantyk Rotterdam, który przypłynął do Gdańska, by odbyć remont, ma opuścić nasze wody; zażądanie, aby dzwon pochodzący z wraku statku
Wilhelm Gustloff, wypożyczony na wystawę Eriki Steinbach do Berlina, ma wrócić z powrotem; wzięcie udziału w plebiscycie Radia Koszalin na najlepiej ubranego polityka i pochwalenie się w "Głosie
Pomorza", że potrafi wiązać krawat bez lustra.
Złom biało-czerwony
Minister Wiechecki dotrzymał słowa - mamy podatek tonażowy - znajdujemy na stronach internetowych Ministerstwa
Gospodarki Morskiej. To zwyczajne łgarstwo, bo jedyna ustawa skierowana za kadencji ministra Wiecheckiego z jego ministerstwa do Sejmu została przygotowana przez jego poprzedników z rządu Belki i czekała
spokojnie na Wiecheckiego w biurku. Minister Wiechecki nie miał więc czego dotrzymywać.
Podatek tonażowy to w uproszczeniu mówiąc podatek dla armatorów, który jest korzystniej naliczany od
dotychczasowego podatku dochodowego. Miałoby to spowodować powrót statków pod polską banderę. Do tego jednak daleka droga. Musiałaby również zostać zmieniona np. ustawa o zatrudnianiu marynarzy.
Największy polski armator Polska Żegluga Morska ze Szczecina ma mniej niż sto statków, z których niemal wszystkie pływają pod obcymi banderami. Jest to flota stara, w większości powyżej 15 lat. W
rankingu bander prowadzonym przez międzynarodowe organizacje armatorów Polska zajmuje obecnie miejsce w piątej dziesiątce w towarzystwie m.in. Cypru, Indii, Nowej Zelandii i Wenezueli. Jeśli wszystkie
polskie statki wrócą pod biało-czerwoną banderę, to uzyskamy dodatkowe punkty karne za podeszły wiek floty i spadniemy w towarzystwo Algierii, Egiptu, Pakistanu i Rumunii. Niedługo nie będzie czego
przeflagowywać, bo wiele statków straci tzw. klasę i nie będzie mogło pływać.
Jednak według wypowiedzi ministra Wiecheckiego PŻM ma być podstawą odbudowy polskiej floty. Problem w tym, że nie wiadomo,
co Wiechecki rozumie przez odbudowę. Odrodzenie naszej oceanicznej żeglugi na wielu liniach? A kto nas wpuści na oceany z takim złomem? Poza tym konkurencja globalna jest tak wielka, że szkoda myśleć.
Zamówimy nowe statki w polskich stoczniach? A kto to sfinansuje?
Z aktów normatywnych Ministerstwa Gospodarki Morskiej można odnotować jeszcze jeden. Zarządzenie ministra w sprawie powołania
Zespołu ds. Biało-Czerwonej Bandery. Zespół ma analizować i diagnozować sytuację, a jego przewodniczącym został minister. Czysty Monty Python...
12 baniek na garnitur
Minister Wiechecki
przez te pół roku mógł załatwić kilka spraw. Przede wszystkim ograniczyć administrację. Zamiast trzech urzędów morskich zrobić jeden (zabrał się do tego poprzedni wiceminister od żeglugi Witold Górski,
ale nie zdążył). Zlikwidować kapitanaty w portach (to w dużej mierze powielanie kompetencji zarządów portów). Zlikwidować izby morskie (w świetle orzeczenia trybunału ze Strasburga są one
niekonstytucyjne). Zlikwidować część szkolnictwa morskiego lub przyłączyć do politechnik, bo po co nam wielkie uczelnie morskie, skoro mamy sto statków. Zreformować nadzór nad wybrzeżem, bo teraz sprawuje
go naraz kilka służb: straż graniczna, urzędy morskie, kapitanaty portów, SAAR. Zamiast tego Wiechecki zapowiedział ustanowienie swojego przedstawiciela w Brukseli. Będzie to kolejna posada dla kolejnego
wszechpolaka.
Mógł zrobić, ale nie zrobił. Nie zrobił nic. Przez sześć miesięcy był darmozjadem. Najlepiej ubranym darmozjadem...
Minister gospodarki morskiej jest ewidentnym przykładem
prowadzenia przez rząd działań pozornych, mnożenia posad i zwyczajnego marnotrawienia pieniędzy. Na przyszły rok przewidziano na funkcjonowanie resortu ministra Wiecheckiego 12 mln zł. To są pieniądze
włożone jak psu w dupę.