Nie ma zgody między polskimi rybakami a urzędnikami w Brukseli, którzy decydują, ile ryb mogą odłowić. Mimo redukcji
floty o ponad 40 procent wszystko wskazuje na to, że tych, co pozostali przy rybołówstwie, czekają kolejne wyrzeczenia.
Komisja Europejska przygotowała dokument, w którym mówi się o zmniejszeniu tzw.
nakładu połowowego, czyli wycofaniu ko lejnych jednostek rybackich. Na dodatek do nagonki włączyli się działacze Greenpeace'u. Co trzeci dorsz pochodzący z bałtyckich połowów jest "kradziony" w
wyniku prowadzenia nielegalnych połowów przez rybaków z krajów bałtyckich - przekonywali kilka tygodni temu na konferencji prasowej w Malmoe. "Szacuje się, że w ubiegłym roku w Polsce co najmniej 45
proc. dorszy złowionych na Wschodnim Bałtyku pochodziło z nielegalnych połowów" - piszą.
- Naukowcy szacują, że rybacy przeławiają przyznane limity połowowe o 45, a nawet o 100 procent - twierdził
Jacek Winiarski, rzecznik prasowy Greenpeace Polska. Według ekologów, kraje bałtyckie "należą do państw, w których istnieje najsłabszy system egzekwowania prawa i najniższe kary za tego typu
przestępstwo. Średnia kara finansowa nałożona na kuter łowiący nielegalnie dorsza na Bałtyku wynosiła do tej pory zaledwie 538 euro".
Europoseł chce wyjaśnić
Przedstawiciele organizacji
rybackich nie kryją irytacji takimi oskarżeniami i pociągnięciami brukselskich urzędników. Kilka tygodni temu, podczas spotkania z europosłem Zdzisławem Chmielewskim, zaatakowali politykę unijną, a
Komisji Europejskiej zarzucili nierzetelność w przedstawianiu danych o ilości dorsza w Bałtyku, ryby od której uzależniony jest ich los. Także prof. Chmielewski zauważył wówczas, że ze strony "starych
" krajów bałtyckich "nie widzi obecnie skłonności do szczególnego przejmowania się losem polskich rybaków". Także polscy naukowcy nie potrafili stworzyć, jego zdaniem, Jednolitego frontu
konsekwentnego działania" - jeśli chodzi o kwestię prawidłowego oszacowania ilości dorsza w Bałtyku.
- Pozostaje mi zwrócić się do wszystkich - rybaków, naukowców, administracji, aby poszukać
obiektywnej prawdy w sprawie dorsza - zakomunikował eurodeputowany. Z drugiej strony Chmielewski uznał, że trzeba to zrobić, bo "agresywna obrona z naszej strony nic nie da".
Andrzej Tyszkiewicz ze
Związku Rybaków Polskich z Ustki przypomniał, że w najlepszym okresie lat 80. polscy rybacy łowili nawet 90-120 tys. ton dorsza rocznie. W tym roku mogą złowić ponad 15 tys. ton tych smacznych ryb.
Ryby mają się dobrze
Jego zdaniem, przyznawanie coraz niższych limitów dorsza w związku "z rzekomo coraz mniejszą ilością tej ryby" to mijanie się z prawdą przez międzynarodowych naukowców. -
My chcemy tej prawdy dociec - deklarował. Jego zdaniem, rybacy i naukowcy różnią się w szacunkach ławic dorsza nawet o 300 procent. - To jest konflikt, który trwa od 15-20 lat. I w tym konflikcie ktoś
musi mieć rację. Gdyby rację mieli naukowcy, to nas jako rybaków dawno by już nie było, bo byśmy te ryby wyłowili. A my jesteśmy, mamy się dobrze i chcemy nadal łowić, a także chronić ryby - argumentował
Tyszkiewicz.
Na spotkaniu mocniej zaatakował Grzegorz Hałubek, prezes Związku Rybaków Polskich, twierdząc, że naukowcy nie kwapią się do kontrolowania ładowni, w których mimo alarmów "wciąż jest
ryba". - Naukowcy: szwedzcy, niemieccy, duńscy i wszyscy inni na Bałtyku to grupa ludzi, która związana była ściśle i tworzyła Komisję Bałtycką. Komisja szacowała zasoby od 1973 r. - sugerował.
Rybacy podawali przykłady krajów bałtyckich starej Unii, które ich zdaniem nie przestrzegały połowowych zaleceń. Zarzucili też, iż Greenpeace opiera się na tych samych co Wspólnota nieprawdziwych
raportach.
- W tej chwili nikt się nie chce przyznać do błędów złego szacowania ławic - uważa Bogdan Waniewski, prezes Stowarzyszenia Armatorów Rybackich z Kołobrzegu.
- Zaproponowaliśmy więc grubą
kreskę, ale po niej musimy określić rzeczywiste połowy wieloletnie dorsza. Domagamy się biologicznych badań stad ryb.
Rybacy zaniżają
Lidia Kacalska-Bieńkowska, naczelnik Wydziału
Zarządzania Zasobami w Departamencie Rybołówstwa Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, nie podziela tych zarzutów. Twierdzi, że rybakom nie podoba się wiele rzeczy, a przecież dorsza trzeba jednak
chronić. - Wskutek takiej postawy, będziemy izolowani na europejskiej arenie.
Tymczasem sytuacja zmierza ku temu, że kwoty połowowe będą i tak niższe, a środki ochrony bardziej radykalne. Rybacy nie
biorą pod uwagę tego, że np. Szwecja ma bardziej prozielony rząd od naszego. Niemiecki gabinet też prowadzi dialog z organizacjami pozarządowymi jak Greenpeace czy WWF - mówi Kacalska-Bieńkowska.
Pani
naczelnik odrzuca też zarzut, iż nie prowadzi się badań stada ryb w Bałtyku. - Mamy przecież Morski Instytut Rybacki. Od 2004 r. rosną nakłady na te badania. To że są one niewystarczające, można przypisać
każdemu działowi nauki. Zawsze można przeznaczać na nie więcej, tylko prawdopodobnie nie ma takiego kraju, który posiada takie pieniądze - uważa.
Według niej, problem polega na zafałszowywaniu
dzienników potowych przez rybaków i w efekcie danych przesyłanych potem do systemu informatycznego, który kreuje statystykę rybacką.
- Rybacy, niestety, oszukują. Jeżeli chodzi o kontrolę, to możemy
ewentualnie sprawdzić 20 proc. wyładunków, bo to też pociąga koszty. Jeżeli natomiast mówią, że statystyka jest nieprawdziwa, to niech się uderzą we własne piersi. Bo system nie pozwala na to, żeby łowić
coś, czego się nie dostało w ramach kwot - twierdzi L. Kacalska-Bieńkowska.
Tymczasem ekolodzy z Greenpeace'u domagają się wprowadzenia rezerwatów dorsza na Bałtyku. Urzędnicy w Brukseli aż tak
radykalni nie są. Muszą patrzeć nie tylko na interesy tej ryby, ale i na rybaków. Dlatego w przyszłym roku połowy będą, ale o kilkanaście procent mniejsze. Wydłużono też okres ochronny na dorsza.