PODCZAS wyprawy na wrak promu "Jan Heweliusz", w niedzielę, w rejonie niemieckiego Sassnitz, nieoczekiwanie zmarł jeden z jej
uczestników. Ofiara to 57-letni mieszkaniec Wielkopolski.
- Wraz z kolegą płetwonurek płynął wtedy na powierzchni morza. Gdy zauważyliśmy, że coś nie gra, natychmiast spuściliśmy do wody łódź motorową
ze statku "Brigitte", na którym wypłynęliśmy w rejon wraku promu - ralacjonuje akcję pragnący zachować anonimowość koordynator i kierownik wyprawy ze Szczecina. - Jak opowiadali bezpośredni
świadkowie, w pewnym momencie mężczyzna zrobił się siny. Gdy dopłynęła łódź motorowa i zaczęto go do niej wciągać, już nie żył.
Kiedy płetwonurka dowieziono na statek "Brigitte" rozpoczęto trwającą
40 minut reanimację metodą usta-usta. W międzyczasie - powiadomieni - przybyli niemieccy lekarze na łodzi SAR (służba ratownictwa przybrzeżnego). Podano tlen i inne konieczne środki. Jednak uczestnika
wyprawy nie udało się uratować.
Koordynator nurkowania ze Szczecina mówi, że akcja ratownicza została przeprowadzona wzorcowo:
- Od razu powiadomiłem też Akademię Marynarki Wojennej, która zajmuje
się takimi wypadkami w Polsce. Informację o zdarzeniu otrzymały również placówki konsularne w Hamburgu i Berlinie.
Według innych uczestników wyprawy z Wielkopolski, zmarły mężczyzna był typem
sportowca, nurkował od 6 lat i zaliczył ponad 300 nurkowań. Miał wszelkie stosowne uprawnienia doświadczonego nurka.
Z przeprowadzonej w Niemczech sekcji zwłok wynika, że przyczyną zgonu było serce.
Jak nas poinformowano, organizatorem 15-osobowej wyprawy była firma poznańska.