Ani ówczesny prezes Zarządu Morskich Portów Szczecin-Świnoujście, ani przewodniczący Rady Nadzorczej nie
zauważyli, by Zbigniew Zalewski podejrzanie interesował się przebiegiem przetargu na planowane w porcie inwestycje. Obaj świadkowie nie wiedzieli również o próbach "ustawienia" tego przetargu przez
wiceprezydenta Szczecina.
Świadkowie zeznający wczoraj w głośnym procesie Zbigniewa Zalewskiego przyznali, że słyszeli plotki o próbach "mieszania" w przebiegu przetargu. Nie znali jednak
szczegółów, bo te znał tylko jeden człowiek w firmie - b. członek zarządu portu Leszek B. To on wykrył nieprawidłowości i, za zgodą prezesa Andrzeja Montwiłła, przeprowadził wewnętrzne śledztwo w tej
sprawie. To, co udało mu się zebrać, przekazał funkcjonariuszom Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
- Powiedział mi tylko tyle, że wykaz firm, które zostały zakwalifikowane do przetargu, dotarł do
osób niepowołanych. To był dokument przeznaczony do użytku wewnętrznego. Nie powinien opuścić firmy - tłumaczy Andrzej Montwiłł, ówczesny prezes zarządu portu. - Chodziło o to, by znacznie ograniczyć
liczbę osób mających dostęp do tej listy. O ile sobie przypominam, były najwyżej dwa egzemplarze. Nawet ja jej nie miałem.
A mimo to funkcjonariusze ABW listę firm znaleźli w mieszkaniu Jana S.
Przesłuchany przyznał się, że to on kontaktował się z przedstawicielami firm biorących udział w przetargu. Za pomoc w jego wygraniu żądał 100 tys. zł łapówki. Problem w tym, że w rozmowach powoływał się
na Zbigniewa Zalewskiego, który miał gwarantować powodzenie transakcji. Obecny wiceprezydent Szczecina wszystkiemu zaprzecza. Twierdzi, że zajmował się przetargiem wyłącznie dlatego, że był członkiem rady
nadzorczej zarządu portu.
- Interesował się inwestycjami nie bardziej niż inni członkowie rady - przyznał Krzysztof Krzyżaniak, przewodniczący rady nadzorczej. - To wchodziło w zakres naszych
obowiązków. Ja też zadawałem pytania dotyczące organizowanego przez port przetargu. Wszyscy o tym rozmawialiśmy.