- Mamy to przejście - nie krył wczoraj zadowolenia Bogusław Tomczyk, zastępca burmistrza Międzyzdrojów. Z Warszawy napłynęła wczoraj
wiadomość, że pod rozporządzeniem w sprawie otwarcia morskiego przejścia granicznego w tym kurorcie pojawił się długo oczekiwany podpis premiera.
Na tę wiadomość niemiecki armator Adler-Schiffe czekał
prawie półtora roku. Firma zainwestowała około 8,5 miliona zł w rozbudowę mola w Międzyzdrojach, dzięki czemu dobijać mogą do niego statki białej floty. Choć inwestycja zakończyła się w marcu zeszłego
roku, do dziś do nowej przystani nie przycumował żaden statek płynący bezpośrednio z zagranicznego portu. Brak było bowiem punktu odpraw granicznych. Do mola dobijać mogły co prawda pasażerskie jednostki
płynące ze Świnoujścia, ale dla dużej części turystów, podróżujących z Ahlbecku i Heringsdorfu, rejs z przesiadką był zbyt uciążliwy.
- Otrzymałem telefoniczną wiadomość, że rozporządzenie zostało
przez premiera podpisane. Oczekujemy jeszcze potwierdzenia na piśmie. Jednocześnie do piątku zakończyć ma się wyposażanie punktu odpraw granicznych na molo. Gdy straż graniczna potwierdzi, że system
działa poprawnie, będą mogły ruszyć rejsy - zapowiedział Bogusław Tomczyk.
Jego zdaniem, jest szansa, że nastąpi to jeszcze w sierpniu br.
Lepiej późno niż wcale. Trudno jednak pojąć, dlaczego
skazano Międzyzdroje na tak długą, wręcz cierniową drogę, zanim uznano to, co należało uznać już dawno. W urzędniczych przepychankach nie liczyli się turyści ani interes miasta. Odnosiło się wrażenie, że
prywatnego armatora trzeba było postawić do kąta, i go postawiono. W rezultacie sprawa „mola" niepotrzebnie dołączy do listy grzechów popełnianych w naszym kraju przeciw zagranicznym
inwestorom.