Z pochedzenia Wielkopolanin, po ukończeniu szkół i uzyskaniu świadectwa dojrzałości w 1935 odbył wstępną praktykę w Zakładach
Cegielskiego. Potem były rozpoczęte studia w Wolnym Mieście Gdańsku na Wydziale Okrętowo-Lotniczym tamtejszej politechniki. Tak rozpoczęła się historia życia człowieka, który stworzył podwaliny polskiej
szkoły budowy statków.
Podczas studiów, jako praktykant, Jerzy Wojciech Doerffer popłynął w rejs na statku "Poznań". Na rok przed wybuchem wojny zdobył tzw. półdyplom. Uczelnia wysłała go na
praktykę do stoczni Swan Hunter Wigham Richardson Ltd w Newcastle w Wielkiej Brytanii. Budowano tam statek pasażerski "Sobieski" dla polskiej kompanii Gdynia-Ameryka Linie Żeglugowe z Gdyni. To był
wyjazd, który zaważył na jego późniejszej wiedzy. Przy okazji przećwiczył angielski, co było podstawą u okrętowca, który przecież pracuje na rynku międzynarodowym.
Drugą praktykę w Anglii przyszły
naukowiec rozpoczął w sierpniu 1939 r., w stoczni na wyspie Wight, w której wcześniej zbudowano dla naszej Marynarki Wojennej słynny niszczyciel "Błyskawica". Wówczas tamtejsza firma wykonywała
siłownie dla budowanych na Oksywiu niszczycieli. 1 września zaskoczył 21-letniego Jerzego Doerffera na Wyspach.
Studia po angielsku
W Anglii służył na ORP Błyskawica, ale po kilku miesiącach
odkomenderowano go na studia na uniwersytecie w Glasgow. Był obcokrajowcem i postawiono mu wygórowane warunki. Musiał więc pokazać więcej niż studenci angielscy. Jednak poradził sobie, zdał wszystkie
egzaminy i przyjęty został na dalsze studia, uzyskując dyplom uczelni. W tym czasie zaliczył kolejną praktykę w stoczni, która budowała m.in. okręty podwodne, desantowe, lotniskowce.
W Wlk. Brytanii
Jerzy Doerffer rozpoczął pracę jako inżynier początkowo na stanowisku asystenta, a potem starszego asystenta kierownika stoczni (starszego budowniczego). Był ceniony, ale mimo to postanowił wrócić do
Polski, w której przemysł stoczniowy trzeba było budować od podstaw.
- Gdy wrócił, to w gruncie rzeczy Polska była krajem odizolowanym od całego świata. Żyliśmy, jak to się mówiło, w łagrze. A tu się
pojawił angielski dżentelmen, zawsze swobodny, z umiejętnością zażartowania w stosownej chwili - wspomina Andrzej Żarnoch, student profesora, dziś dyrektor ds. kontraktacji statków w Stoczni Szczecińskiej
Nowej.
Kutry ze stali i "Sołdek"
Na początku 1946 r. Doerffer rozpoczął pracę w Stoczni nr 1 (dziś Gdańskiej) jako kierownik Wydziału Budowy Okrętów. Łatwo mu nie było, bo podpadał pod tych,
którzy otarli się o kraj zza żelaznej kurtyny. Dla władzy był obcy klasowo, więc utrudniano mu karierę. Zażądano nawet weryfikacji jego angielskiego dyplomu inżyniera. Nie miał wyboru i ponownie został
studentem Politechniki Gdańskiej, na której uzyskał drugi dyplom.
Inny znany okrętowiec, prof. Eugeniusz Skrzymowski ze Szczecina, pamięta jak w tamtych czasach nasz bohater nosił jesienią kurtkę
podszywaną futrem z królików.
- Wszyscy też chodziliśmy w pantoflach, które nazywały się demokratkami. Były uszyte z czarnego brezentu na gumie. Jerzy Doerffer mnie wówczas zatrudnił przy uruchamianiu
17-metrowych kutrów stalowych, które zresztą były potem budowane w kilku innych stoczniach, m.in. w Szczecińskiej i w Gryfii. Stały się podstawą floty rybackiej - wspomina prof. Skrzymowski.
Te statki
to była inicjatywa Doerffera. Dotychczas takie kutry budowano w Polsce z drewna dębowego. "Budowa tego rodzaju jednostek w owym czasie należała do bezprecedensowych w dziejach polskiego budownictwa
okrętowego. Oryginalna i śmiała konstrukcja wymagała specjalnej technologii spawalniczej, ze względu na brak wysoko wykwalifikowanych spawaczy. Dokładność spawania można było osiągnąć jedynie przy
spawaniu płaskim. Dlatego też zastosowano budowę kutra w specjalnej obrotnicy stępką do góry" - czytamy w jednym z opracowań. Obrotnica była pomysłem Doerffera. Zbudowano wtedy 85 takich kutrów. W sumie
powstało jednak ponad 400 jednostek o różnym przeznaczeniu eksploatacyjnym.
Przyszła pora na "Sołdka", pierwszy polski statek pełnomorski.
- Przy wodowaniu tej jednostki byłem jeszcze studentem,
który odwiedził Stocznię Gdańską - mówi prof. Skrzymowski. - Projekt statku pochodził ze stoczni Saint Nazaire i został zaadaptowany przez biuro konstrukcyjne przy Zjednoczeniu Przemysłu Okrętowego.
Doerffer miał pieczę technologiczną, bo "Sołdki" były niedopracowane technologicznie, a to była pierwsza jednostka spawano-nitowana. Tymczasem na spawaniu mało kto się znał poza profesorem. Brał więc
rysunki, rozkładał na stole i robił analizę technologiczną przy udziale moim i jednego z kolegów. A potem grubym czarnym ołówkiem nanosił poprawki i oddawał to do biura konstrukcyjnego.
W ten sposób
rodził się "Sołdek" - zwodowany w listopadzie 1948 r. - i polska szkoła budowy okrętów.
Inżynier społecznik
- Profesor imponował nam już na studiach - mówi A. Żarnoch - bo w siermiężnych czasach
był członkiem różnych międzynarodowych towarzystw. W sumie dzieliło nas od niego 20 lat, ale nie była to przepaść. Posiadał cechę, którą często kojarzymy z okresem międzywojennym, że inżynier dużej klasy,
to nie tylko funkcja zawodowa, ale i społeczna. Prawdopodobnie uważał, iż jest coś winien społeczeństwu. Był więc bardzo aktywnym człowiekiem, członkiem wielu rozmaitych stowarzyszeń naukowo-technicznych
i zawodowych. W organizowane związki studenckie wprowadzał tradycje uniwersyteckiej swobody i bezpośrednich kontaktów ludzi. I profesor, i student z pierwszego roku byli więc formalnie kolegami, i on to
manifestacyjnie utrzymywał. Natomiast gdy był dziekanem Wydziału Budowy Okrętów, miał ojcowski stosunek do studentów.
Jerzy Doerffer to naukowiec innowacyjny, inicjator licznych przedsięwzięć w
środowisku okrętowym. Jego zespół posiada 50 patentów, w tym na Ster Doerffera i kapsułę ratowniczą. Nie sposób w kilku zdaniach wyliczyć jego prac naukowych, książek fachowych, podręczników, piastowanych
stanowisk. Otrzymał wiele doktoratów honoris causa, m.in. Politechniki Szczecińskiej.
Przypomnijmy też, iż zorganizował i kierował przez lata Katedrą, a potem Zakładem Technologii Okrętów na
Politechnice Gdańskiej. Był też rektorem tej uczelni w trudnym okresie stanu wojennego.
Jego ostatnim osiągnięciem jest skonsolidowanie środowiska firm stoczniowych w Forum Okrętowe, które założył.
- Zawsze ceniłem wypowiedzi profesora, bo to, co mówił, było szczere, nie było w tym gry czy cienia koniunkturalizmu. Wypowiadał się dla dobra przemysłu okrętowego - mówi Andrzej Stachura, obecny prezes
Forum Okrętowego i Stoczni Szczecińskiej Nowej.
Profesor Jerzy Doerffer odszedł na zawsze 9 sierpnia 2006 r. . Polskie okrętownictwo poniosło niepowetowaną stratę. Pozostała jednak pamięć o człowieku
skromnym i niezmiernie życzliwym.