- Ze względów bezpieczeństwa wszystkie nerwy proszę zostawić na lądzie. Na pokładzie obowiązuje pełny relaks. Patrzcie
pod nogi. Uważajcie na siebie, sąsiadów i dzieci, jeśli jakieś są. Życzymy przyjemnej podróży - powiedział kapitan Uwe Steinke.
Potem trzy głośne sygnały syreny; trzeci, o wyższym tonie, służył
kiedyś do informowania płynących z tyłu jednostek, że pokrywa lodowa została rozbita. Lodołamacz "Stettin" wyrusza w kilkugodzinny rejs ze Świnoujścia do Szczecina, swojego macierzystego portu.
Obsługująca statek załoga składa się w większości z osób po pięćdziesiątce - za sterem, w kotłowni, maszynowni, na pokładzie. Kilkoro z nich urodziło się w Szczecinie. Wszyscy pracują z zaangażowaniem i
zupełnie za darmo. Część z nich 25 lat temu znalazła się w grupie zapaleńców, którzy nie chcąc pozwolić na wyrzucenie tak pięknej maszyny na złom, wykupili ją i przekształcili w pływające muzeum. Założone
przez nich stowarzyszenie liczy dziś ponad 800 członków i sprawuje pieczę nad zabytkową jednostką. Jego członkowie płacą coroczne składki, obsługują rejsy i organizują zwiedzanie statku. Wszystko po to,
żeby pokryć koszty jego utrzymania, około 200-250 tys. euro rocznie. Poświęcają na to swoje weekendy i urlopy. Dlaczego?
"Stettin" - mój ziomek
Edda Dröhne wzrastała w środowisku
marynarskim. Z wykształcenia prawniczka, ostatnie lata przed emeryturą przepracowała w areszcie śledczym. Na statku zajmuje się gotowaniem, sprzątaniem i robieniem zakupów. Urodziła się w Szczecinie, w
maju 1946 roku. Po śmierci matki jako trzyletnie dziecko została przesiedlona do Lubeki. Tam ją i brata odnalazł wujek, który potem opiekował się nimi. Był kapitanem na różnych statkach, a jednym z nich
był "Stettin". Kiedy więc Edda Dröhne dowiedziała się, że stowarzyszenie przekształciło statek w pływające muzeum, natychmiast zdecydowała się dołączyć do załogi. - Dzisiejszy rejs to będzie moja
pierwsza wizyta w Szczecinie - mówi, przynosząc z kajuty niewielki blok. Na pożółkłych kartkach widnieje wykonany ołówkowymi kredkami plan mieszkania, rysunki starych sprzętów, mebli, piecyka węglowego. -
To książeczka, którą narysował dla mnie dziadek na pamiątkę rodzinnego domu. Mam nadzieję, że uda mi się odnaleźć ulicę, przy której się urodziłam - mówi.
Rudi Berger również zainteresował się
"Stettinem", głównie z sentymentu do rodzinnych stron. Na zadane po niemiecku pytanie odpowiada po polsku. - Słabo mówię, bo nie używam tego języka. A jak się nie używa, to się zapomina - śmieje się. Z
zawodu jest mechanikiem. Pochodzi ze Szczecina i jeszcze po wojnie pracował w szczecińskiej stoczni. Lodołamacz "Stettin" po raz pierwszy zobaczył w Hamburgu, w muzeum Oevelgöne, w jego stałym miejscu
ekspozycji. Spodobał mu się. Kiedy dowiedział się, że może stać się członkiem załogi, nie namyślał się długo. - Ja, urodzony w Szczecinie, i on, urodzony w Szczecinie... Musiałem popłynąć! - mówi.
Świetna przygoda
Helmut Rohde z Hamburga jest na statku głównym inżynierem. Podobnie jak jego ojciec, który pochodził ze Szczecina. Chief z maszyny, Gerhard Beiert z Essen pływa na
"Stettinie" 25 lat. - Statek chciano kiedyś wycofać z eksploatacji, bo nie można było znaleźć trymerów i palaczy. Nikt nie chciał tak ciężko pracować. Dziś my pracujemy w maszynie i jest to dla nas
wielka radość - mówi.
Na statku jest też emerytowany policjant, w stowarzyszeniu specjalista od promocji. Marzy o odnalezieniu starych planów lodołamacza. Liczy, że leżą w szczecińskim archiwum. Ale że
dawniej "Stettin" był szczytowym osiągnięciem techniki, prawdopodobne jest, że spoczywają w Berlinie lub Moskwie. - Pływanie na "Stettinie" to świetna przygoda! Może trochę szalony sposób
spędzenia emerytury, ale wspaniały! - mówi.
Jurgen Schumacher, z zawodu inżynier, jeden z najmłodszych członków załogi, poświęcił na rejs "Stettinem" dwa tygodnie urlopu. Razem z Siegfriedem
Hannewinkelem, na co dzień kierownikiem zakładu ślusarskiego, są trymerami. "Stettin" pływa tylko na polskim węglu, a oni przerzucają go z zasobnika (bunkra) do paleniska. - Dziś nie spotyka się już
takich urządzeń. Wszystko jest skomputeryzowane, a cała praca człowieka przy maszynie ogranicza się do naciśnięcia guzika włączającego program. Tu jest zupełnie inaczej i to jest fascynujące! - mówi
Hannevinkel.
"Stettin" - moja kobieta
Członkowie załogi nazywają statek "Die Alte Dame", mimo że w języku niemieckim "statek" jest rodzaju nijakiego. Zauważyli jednak, że
często mówią o nim używając żeńskiego rodzajnika, stąd "dama". A dlaczego "stara"? - No, bo jest stara! - mówi sternik, Hans-Diedrich Patyna. Pochodzi z Rostocku, pierwszą i drugą klasę
podstawówki kończył jeszcze w niemieckim Szczecinie. W czasie wojennych nalotów jego rodzina uciekła pod Berlin. Z wykształcenia jest cieślą, jednak kiedyś powołano go do służby w marynarce. "Stettina
" po raz pierwszy zobaczył na przystani. Patrzył to na statek, to na stojącego przy burcie kapitana. Ten zapytał w końcu: - Czemu się gapisz? - i tak zyskał nowego załoganta. - Później odbywało się
wesele mojej młodszej córki. Kiedy gratulowałem młodym, dodałem z uśmiechem, że ja też zakochałem się po raz kolejny, a byłem już wtedy wdowcem. Na pełne pytań spojrzenia odpowiedziałem, że moja nowa
wybranka jest czarna i brzuchata... Przez chwilę byli chyba trochę przerażeni. A ja mówiłem o "Stettinie!" - śmieje się.
"Stettin" to klejnocik
- Podajcie mi nazwę najlepszej
polskiej wódki. Chcę kupić i zabrać do Niemiec - mówi pełniący funkcję barmana Jochen Böckmann z Lubeki. - Dwa lata temu spędzałem urlop na Mazurach. Znacie taki wielki, ładny kościół Święta Lipka? Warto
zobaczyć. Zachwycający.
Böckmann z zawodu jest żeglarzem, ożenił się jednak z kwiaciarką i wiele lat prowadzili wspólnie sklep. Teraz znów wrócił do pływania. - Ten statek jest jak klejnocik. Każdy
element to unikat. Wszystko tu jest piękne i myśmy to cudo uratowali przed wyrzuceniem na złom. Dlatego tak go cenimy. Żyjemy tym statkiem. Żyjemy wspólnotą. Ot, cała tajemnica - podkreśla.
* * *
"Stettin" - zbliża się do celu podróży. Cztery godziny rejsu to mało, żeby poznać historie jego załogi.
- Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, czemu to robią i jak tu trafiają - mówi Helmut
Rhode. - Nie przeprowadzamy rekrutacji, nie dajemy specjalnych ogłoszeń. Nowi członkowie załogi po prostu do nas trafiają. Muszą lubić życie w grupie, bo na statku istotny jest porządek i podział
obowiązków.
Najważniejsze jednak, żeby mieli z tego frajdę!
"Stettin", najstarszy czynny parowy lodołamacz świata będzie w Szczecinie, przy Wałach Chrobrego, do 4 sierpnia. Wyjdzie z portu o
godz. 10.
----------------------
"Stettin" można zwiedzać dziś i jutro w godz. 11-16 (wstęp za darmo)
Noc z piątku na sobotę "Stettin" spędzi w Świnoujściu przy Nabrzeżu Władysława
IV. W piątek (godz. 15-17.30) będzie otwarty dla zwiedzających.