Bezkonfliktowy, spokojny pracownik Stoczni Szczecińskiej Nowej okazał się sprawcą trzech fałszywych alarmów bombowych, które
ostatnio stawiały na nogi służby porządkowe i ratownicze oraz spowodowały milionowe straty w trzech szczecińskich stoczniach. Grozi mu za to do 3 lat więzienia.
2 lipca tuż po godzinie 20 w dyżurce w
szczecińskim pogotowiu zadzwonił telefon.
- W Stoczni Szczecińskiej umieszczone są trzy bomby. O 23 będzie wybuch. Zwolnili mnie z pracy, to teraz się zemszczę. Ewakuujcie ludzi, bo nie chcę, żeby
zginęli - powiedział męski głos, po czym rozmówca odłożył słuchawkę.
Operator pogotowia poinformował oficera dyżurnego policji, a ten wszczął procedurę. Powiadomiono Miejski Sztab Zarządzania
Kryzysowego, straż pożarną, pogotowie ratunkowe, gazowe i energetyczne, prezesa Stoczni Szczecińskiej Nowej, który zdecydował, by ewakuować obecnych w stoczni pracowników i nie wpuszczać na teren zakładu
tych, którzy mieli przyjść na swoją zmianę.
- Ewakuacja kilkuset osób z kilkunastu hektarów nie jest prosta - mówi Zbigniew Gomułka, wiceprezes zarządu stoczni "Nowej". - Każdy z nich pracował przy
produkcji, której nie można, ot tak, porzucić. Taka sytuacja bezpośrednio narażała na niebezpieczeństwo majątek stoczni o wartości 1,5 mld zł.
Przeszukano teren stoczni - żadnych ładunków wybuchowych
nie znaleziono. Policja zatrzymała sprawę w tajemnicy.
- Sprawca dzwonił z automatu telefonicznego przy kompleksie PAZIM - mówi insp. Tadeusz Pawlaczyk, komendant wojewódzki policji w Szczecinie. -
Wytypowaliśmy ponad 50 osób, które mogły mieć związek z tą sprawą. Przypuszczaliśmy, że mężczyzna zadzwoni ponownie.
Zadzwonił. Kolejny alarm bombowy Remigiusz D. wywołał już następnego dnia, też po
godz. 20. Tym razem nie sprecyzował, o jaką stocznię chodzi, i ewakuowano nie tylko "Nową", ale także "Pomeranię" i "Gryfię". Łącznie pracę przerwało ponad 800 osób.
Sprawca dzwonił z budki
przy ul. Dubois 10 pod numer staży pożarnej. I znów podjęto działania, ale na dużo większą skalę. Bomb i tym razem nie znaleziono. Powołano specjalny zespół w policji do tej sprawy. Dzięki pracy
operacyjnej pionu kryminalnego, krąg podejrzanych zawęził się do kilkunastu osób. Tymczasem sprawca alarmów zamilkł na tydzień.
Ponownie dał o sobie znać 11 lipca. Zadzwonił o 5 rano - znów z budki
przy ul. Dubois 10. Po jego telefonie 1300 osób w stoczni "Gryfia" nie mogło podjąć pracy. Straty wynikające z przestoju w trzech szczecińskich stoczniach sięgnęły kilku milionów zł.
- Tego samego
dnia mieliśmy już wytypowanego sprawcę - stwierdza insp. Pawlaczyk. - Pozostało tylko upewnić się co do trafności typowania i 12 lipca zatrzymaliśmy 22-letniego Remigiusza D., mieszkańca Szczecina.
Mężczyzna wcale nie został zwolniony ze stoczni. Zatrudnił się tam 26 kwietnia br. jako malarz-konserwator. W ocenie zwierzchników był spokojny, bezkonfliktowy. Dlaczego zatem to zrobił? Powodem miały
być rzekomo problemy rodzinne...
W rozmowie z naczelnikiem wydziału kryminalnego przyznał się do wszystkich trzech alarmowych telefonów. Do winy przyznał się także przed przesłuchującym go
prokuratorem.
- Postawiono mu zarzut z art. 191 kk, o zmuszeniu groźbą bezprawną do określonego zachowania, odstąpienia trzech stoczni od wykonywanej pracy - mówi Józef Skoczeń, prokurator okręgowy w
Szczecinie. - Grozi za to kara do 3 lat więzienia. Jednocześnie zgodnie z wytycznymi Prokuratury Krajowej, będziemy wspierać policję w postępowaniu cywilnym, które ta może wytoczyć sprawcy o pokrycie
kosztów akcji wywołanych jego telefonami.
Inspektor Tadeusz Pawlaczyk zapewnił, że policja z takim powództwem wystąpi. Podobną deklarację złożył prezes Gomułka.
Policja prowadzi także analizę nagrań
telefonów z innymi fałszywymi alarmami bombowymi. Nie wyklucza bowiem, że Remigiusz D. już wcześniej dzwonił, informując o podłożonych materiałach wybuchowych.