Pismo, w którym wymienione były nazwy firm biorących udział w organizowanym przez port przetargu nie było
tajne ani poufne, twierdzi Andrzej R., kolejny świadek w procesie Zbigniewa Zalewskiego. Miało jednak charakter służbowy czyli nie było przeznaczone do publicznej wiadomości. Oficjalnie miało do niego
dostęp nie więcej niż dziesięć osób. Wszyscy oczywiście byli pracownikami portu.
W jaki więc sposób lista tych firm znalazła się w mieszkaniu Jana S.? Na to pytanie musi znaleźć odpowiedź szczeciński
Sąd Okręgowy, w którym już po raz drugi (za pierwszym razem wyrok został uchylony) toczy się głośny proces wiceprezydenta Szczecina Zbigniewa Zalewskiego i Jana S., jego dawnego przyjaciela z partii
Porozumienie Centrum. Obaj politycy są oskarżeni o próbę wyłudzenia 100 tys. zł łapówki od szefów spółek biorących udział w przetargu na rozbudowę portowych nabrzeży. Zdaniem prokuratora, oskarżeni
chcieli dostać pieniądze za pomoc w wygraniu przetargu. Jedną z form tej pomocy miało być właśnie dostarczenie biznesmenom listy firm zainteresowanych portową inwestycją.
Leszek Bursiak, ówczesny
wiceprezes Zarządu Morskich Portów Szczecin-Świnoujście, ostrzegał mnie, bym do przetargu podchodził z najwyższą starannością zeznał w piątek Andrzej R. Wspominał, że ktoś próbuje manipulować przetargiem
i z tego powodu zajęły się sprawą odpowiednie służby.
Rzekomymi nieprawidłowościami i próbą wyłudzenia łapówki zajęła się w 1998 r. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Efektem jej postępowania jest
akt oskarżenia polityków prawicy. Jan S. przyznał się do popełnienia przestępstwa. Twierdzi, że kontaktował się z przedstawicielami firm i proponował pomoc w wygraniu przetargu na zlecenie Zbigniewa
Zalewskiego. Ten ostatni jednak wszystkiemu zaprzecza. Interesował się przetargiem tylko dlatego, że był wówczas członkiem Rady Nadzorczej portu.