Niby taka sama, a jednak zupełnie inna. Lepsza. Tak w skrócie można opisać jedenaste Szczecińskie Spotkanie Gospodarki Morskiej -
Herring, czyli popularnego Śledzia. To jedna z niewielu imprez, której zazdroszczą nam w całej Polsce. Nawet córy Koryntu.
Jak zwykle w maju do Szczecina ściągają tłumy przedstawicieli gospodarki
morskiej. Choć niektórzy twierdzą, że dzięki działaniom kilku ostatnich rządów czegoś takiego już w Polsce nie ma. W ubiegły piątek jednak hale Międzynarodowych Targów Szczecińskich szczelnie wypełniło
1800 gości z kraju i z zagranicy. I choć na pierwszy rzut oka tegoroczny Herring niczym się nie różnił od poprzednich, to było jednak zupełnie inaczej. Parę miesięcy temu doszło do swoistego zamachu
stanu. Organizację imprezy odebrano Witoldowi Sarosiekowi - szczecińskiemu przedsiębiorcy i konsulowi honorowemu Czech w Szczecinie. Bo według zamachowców, for muła Herringu w dotychczasowej postaci już
się wyczerpała. Potwierdziło to ubiegłoroczne spotkanie. Słaba organizacja, jakieś zawirowania finansowe, słabe menu (zawartość stołów zniknęła już przed północą i kto nie nałożył sobie kopiastego
półmiska, potem chodził głodny). Niby niewiele, ale zawsze. Dla tego organizacją tegorocznego spotkania zajął się już kto inny - komitet składający się z przedstawicieli kilku szczecińskich firm morskich
i organizacji. I co się okazało?
Impreza była dużo lepsza
I to opinia wielu uczestników piątkowej biesiady. W dodatku dużo lepsza od podobnego spotkania organizowanego w Trójmieście. Zdaniem
tych, co na niej byli, daleko jej do szczecińskiego Herlingu. Ale od początku.
W mniejszej sali MTS umiejscowiono scenę, parkiet i wielki bar. Dzięki temu w głównej hali można już było rozmawiać bez
przekrzykiwania się. Stoły uginały się od dań trzech bufetów - zimnego (głównie potrawy z ryb), gorącego (zupy, steki, filety) i deserowego. Do tego tzw. polski stół biesiadny (pieczenie, sałatki, wędliny
w kilku postaciach) i alkohole - piwo w namiotach przed halą, na stołach wódki białe oraz wina. No i oczywiście goście. Jak zwykle sporo gwiazd lokalnej polityki, np. wieczny poseł Jacek Piechota (SLD).
Już niektórzy myśleli, że jego akcje poleciały na łeb, na szyję. Przeciwnie. Odkąd ujawnił, że kandyduje na stanowisko prezydenta Szczecina, znowu przy nim wianuszek lizusów i pochlebców.
Pojawił się
jednak jego konkurent - Sławomir Nitras (PO). Choć jeszcze nie zgłosił swojej kandydatury, to wiadomo (choćby z przecieków z partii), że ma na to wielką ochotę. Wielu z tych, którzy zawsze wiedzą, z
której strony wiatr wieje i jak się załapać na nowe trendy, już się gięło w pokłonach i przymilnych uśmiechach. Zaraz potem biegli do Arkadiusza Litwińskiego (także PO), który, zdaniem wielu, byłby
najlepszym prezydentem Szczecina. Zabrakło aktualnego włodarza - Mariana Jurczyka. Szkoda. Może znowu powiedziałby coś zabawnego, np. -ile dobrego zrobił dla Szczecina. Reprezentował go za to jego kolega
-wiceprezydent Leszek Dlouchy. Ten z kolei ma niewiele do powiedzenia. Oprócz Piechoty przybyły również inne ozdoby szczecińskiej lewicy, min. marszałek województwa Zygmunt Meyer (jeszcze tylko kilka
miesięcy), dyrektor oddziału Enei Dariusz Wieczorek (ostatnio ulubieniec Temidy), szef Gryfa Krzysztof Derbiszewski (w nowej fryzurze a la wnerwiony Chopin). Wszyscy czekali na nowego ministra gospodarki
morskiej - Rafała Wiecheckiego. Nie zawiódł. Przybył razem z żoną.
I szczególnie upodobał sobie stolik PZM-u. A tuż po północy pojawił się (prosto z samolotu) Paweł Brzezicki - były szef tej firmy, a
teraz doradca premiera.
I jeszcze jedno. Z Herringu cieszyła się nie tylko branża morska. Także rozrywkowa. Zwłaszcza szczecińskie... córy Koryntu.
- Jak co roku chciałem zarezerwować Mika panienek
dla swoich gości Śledzia. Przecież trzeba im pokazać nocny Szczecin - opowiadał jeden z uczestników piątkowej biesiady. - Obdzwoniłem wszystkie agencje na tydzień przed imprezą. I co? Spóźniłem się. Inni
mnie wyprzedzili. Wszystko wynajęte, dziewczyny po-rezerwowane. Jak teraz ludziom w oczy spojrzeć?
Właśnie. Co za wstyd!