Wydaje się, że już niedługo w Trójmieście dwie największe stocznie produkcyjne, w Gdańsku i Gdyni, znów będą funkcjonować
osobno. Dawno nie było w tej kwestii takiej jednomyślności wśród osób, które mają coś do powiedzenia w sprawie usamodzielnienia się kolebki "Solidarności".
Zapewne mało kto wierzył w przedwyborcze
zapewnienia ówczesnego kandydata na prezydenta i PiS, że Stocznia Gdańska zostanie wydzielona z Grupy Stoczni Gdynia i powróci na scenę gospodarczą jako samodzielny podmiot. Po okresie powyborczego
marazmu, impulsem do działania stały się zmiany personalne w wielu firmach, jakie PiS przeprowadziło z pewnym opóźnieniem - w stosunku do oczekiwań. Ta zwłoka wywołała protesty związkowców
"Solidarności" w Stoczni Gdynia, którzy grozili nawet strajkiem.
Zmian, które przyspieszenia nabrały w połowie kwietnia, dokonano przy okazji kwitowania działalności spółek za ub.r. 28 kwietnia
prezesem Stoczni Gdańskiej został Andrzej Jaworski, który krótko przedtem został przewodniczącym rady nadzorczej, a następnie oddelegowany został do pełnienia obowiązków szefa tej firmy. Kilka dni
później, został on również członkiem rady nadzorczej Koncernu Energetycznego Energa SA, który już w połowie marca ogłosił publicznie chęć zakupu gdańskiej stoczni za długi, jakie narosły za niezapłaconą
energię elektryczną. Nie wszyscy w Enerdze i Ministerstwie Skarbu Państwa, które jest właścicielem koncernu, zgadzali się na ten interes, widząc w nim spore ryzyko dla świetnie prosperującej spółki.
W
Stoczni Gdynia również wymieniono zarząd, a pełniącym obowiązki prezesa został Kazimierz Smoliński, także od niedawna przewodniczący nowej rady nadzorczej. Został przez nią oddelegowany do ustabilizowania
sytuacji w firmie i rozpoczęcia procesu rozdzielenia obu stoczni. Na 1 9 maja wyznaczono termin posiedzenia rady nadzorczej, która ma wybrać stały zarząd, a wówczas K. Smoliński ma powrócić do swej
poprzedniej funkcji.
Nowe zarządy obu stoczni mają wspólny cel: aby każda z nich działała oddzielnie. Widzą w tym szansę na ich lepsze funkcjonowanie, bez obciążeń i balastu zadłużenia. Rozdział ma
się dokonać poprzez sprzedaż Stoczni Gdańskiej, której 100% właścicielem jest Stocznia Gdynia. Z końcem kwietnia minął termin składania propozycji zakupu gdańskiego zakładu. Wpłynęły dwie oferty.
Pierwsza - od konsorcjum zawiązanego przez Energę oraz Agencję Rozwoju Przemysłu. Każda z tych firm zamierza objąć po 50% akcji Stoczni Gdańskiej.
- Koncern pragnie w ten sposób dokonać
restrukturyzacji zaległych zobowiązań Stoczni Gdynia. Producent statków jest winien Enerdze kilkanaście milionów złotych, za pobraną energię elektryczną - poinformowała Alina Geniusz, rzecznik prasowy
Energi.
Drugą ofertę złożyło konsorcjum Stocznia Gdańska Holding, które utworzyły działające w niej cztery związki zawodowe, mające 60% udziałów oraz Zakład Gospodarczy Stoczni Gdańskiej z pakietem
40%. Jest to nieco tajemniczy podmiot, który wydaje się być powołany specjalnie do przeprowadzenia tej transakcji. Pojawiły się opinie, że kryje się za nim Roman Karkosik, jeden z najbogatszych Polaków,
który swoją fortunę zbił na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych, kontrolując kilka poważnych spółek, jak np. Boryszew, lmpexmetal czy Alchemię. Odwiedził on w końcu kwietnia Stocznię Gdańską,
gdzie rozmawiał z zarządem i związkowcami. Potem ogłoszono, że R. Karkosik stoczni nie kupi. Nie oznacza to jednak, że nie wesprze wspomnianego konsorcjum swoimi pieniędzmi, pozostając nieco w cieniu -
przynajmniej na razie. Nie można też wykluczyć, że Zakład Gospodarczy to zagraniczny inwestor pozyskany przez ludzi, którzy zaangażowali się w proces rewitalizacji Stoczni Gdańskiej, by mogła znów budować
statki od początku do końca.
Do 31 maja przedstawiciele obu wspomnianych konsorcjów będą mogli badać sytuację i możliwości Stoczni Gdańskiej oraz prowadzić rozmowy z właścicielem na temat warunków
transakcji. Janusz Wikowski, nowy doradca zarządu Stoczni Gdynia, wskazuje, że poufne są zarówno negocjacje, jak też warunki, na jakich może dojść do sprzedaży gdańskiego zakładu. Nie wykluczył, że
spółka-matka pozostawi sobie pewien pakiet akcji, ponieważ obydwie stocznie od kilku lat są od siebie uzależnione. Nagłe przerwanie kooperacji mogłoby wywołać dodatkowe i niepotrzebne trudności w
produkcji.
Możliwe są różne scenariusze. Być może, konsorcja podzielą się akcjami, lub ich część pozostanie w Gdyni. Niewykluczone też, że całość Stoczni Gdańskiej kupi jeden z kontrahentów. Wydaje
się jednak, że zamiana starych długów na akcje nie jest zbyt atrakcyjną ofertą i nie takiej chyba oczekiwałaby Stocznia Gdynia. Potrzebuje ona sporych środków uregulowanie swoich dawnych zobowiązań oraz
na finansowanie bieżącej produkcji. Tym bardziej, że w br. cała Grupa Stoczni Gdynia planuje przekazać armatorom 17 statków, o łącznej wartości ponad 800 mln USD, z czego 13 powstać ma w Gdyni, a 4 w
Gdańsku. Do 2008 r. grupa ma uprawomocnione kontrakty na budowę 34 statków, o wartości ok. 1,5 mld USD i 30 mln euro. Do realizacji tych umów stoczni potrzebne jest systematyczne finansowanie. Można
przypuszczać, że atrakcyjniejszą dla Gdyni byłaby oferta poparta solidnym zastrzykiem gotówki na wymienione cele.
Powstaje jednak pytanie, czy związki zawodowe, mające 60% udziałów w konsorcjum, stać
na zgromadzenie odpowiedniej sumy na zakup stoczni wycenianej na ok. 110 mln zł. Roman Gałęzewski, przewodniczący Komisji Zakładowej "Solidarności" w Stoczni Gdańskiej i zarazem członek jej rady
nadzorczej, powiedział, że kapitał na ewentualny zakup firmy holding pozyska z kredytu bankowego, z bardzo poważnym poręczeniem. Ostateczne zasady przetargu poznamy prawdopodobnie za miesiąc, kiedy
sprecyzowane zostaną wszystkie warunki transakcji.
J. Wikowski wskazuje, że sprzedaż Stoczni Gdańskiej, najchętniej za gotówkę, to pierwsze z ważnych zadań, jakie na najbliższe miesiące wyznacza
sobie nowe kierownictwo Stoczni Gdynia. Drugim powinno być jej dokapitalizowanie, ponieważ firma pilnie potrzebuje 300 mln zł, więc odkładanie przez walne zgromadzenie takiej decyzji utrudnia
funkcjonowanie. Czym innym są bowiem dopłaty do budowy statków, wynikające z ustawy, jaka weszła w życie 25 marca S005 r. i miała na celu wyrównanie zdolności konkurencyjnych polskich stoczni na zasadach
obowiązujących w Unii Europejskiej. W br. na te cele (dla Stoczni Szczecińskiej Nowej i Stoczni Gdynia) Ministerstwo Gospodarki przeznaczy 113 mln zł. Trzecim zadaniem jest znalezienie inwestora
strategicznego, który swoim kapitałem mógłby wesprzeć stocznię w rozwiązaniu jej problemów finansowych i produkcyjnych. Już od pewnego czasu mówi się, że w Gdyni chce inwestować izraelski armator Rami
Ungar, który ulokował tam zlecenia na budowę serii samochodowców. Wstępne zainteresowanie wyraził także ukraiński Związek Przemysłowy Donbas, właściciel Huty Częstochowa, która współpracuje ze stocznią.
Ale czwartym i bodajże najważniejszym zadaniem, choć na nie stocznia wpływu praktycznie nie ma, jest nowa ustawa o restrukturyzacji zadłużenia całego przemysłu okrętowego, której projekt został wstępnie
przyjęty przez Komisję Trójstronną. Teraz od parlamentarzystów zależy, czy ustawa szybko zostanie zatwierdzona przez Sejm i Senat i będzie mogła wejść w życie jeszcze jesienią br. Umożliwiłoby to
oddłużenie Stoczni Gdynia i jej dalsze funkcjonowanie bez obciążeń.
Wydaje się, że wymienione cztery zadania układają się w całość i jedno wynika z drugiego, bowiem żaden inwestor nie zechce
zainwestować swoich pieniędzy w stocznię, która ma stare długi i drugi mało efektywny zakład. Ponadto, walne zgromadzenie nie "pali się" do podnoszenia kapitału w sytuacji, gdy nie są uporządkowane
kwestie funkcjonowania spółek-córek. Również Stocznia Gdańska nie ma co marzyć o samodzielnym istnieniu i pozyskiwaniu inwestorów, jeżeli ci nie zobaczą, że ich kapitał przeznaczony zostanie na produkcję
okrętową, a nie na spłatę zobowiązań. Zupełnie inną kwestią jest perspektywa samodzielnego funkcjonowania gdańskiego zakładu: bez własnej pochylni, bez biura projektowego i bez własnych służb handlowo-
marketingowych.